Dziennikarz "Super Express" ma 58 lat. Pod koniec grudnia 2023 roku w Gdańsku przeszedł zawał serca. Na początku czerwca był operowany. Ma bajpasy. Zgodnie z procedurami medycznymi, po operacji serca przysługuje mu poszpitalne sanatorium. Zaproponowano mu Inowrocław i Ciechocinek. Z pełną premedytacją wybrał Ciechocinek, by na własne oczy zobaczyć, jak wygląda życie w słynnym sanatorium. O tym, co się dzieje w tym mieście krążą legendy.
Nie ma co ukrywać - nasz reporter "miał" szczęście. I teraz ma co opowiadać.
- Tego samego dnia co ja, turnus rozpoczął on. Prawdziwy "Maxi Kaz" - 70 lat i trzy zawały na koncie. Stenty w sercu. Już drugiego dnia zaczął balować i skończył ostatniego dnia turnusu. To on mnie wprowadził w nocne życie Ciechocinka. Najwidoczniej przypadliśmy sobie do gustu, bo już trzeciego dnia obudził mnie w nocy swoim pukaniem do drzwi mojego pokoju. Nie był sam, towarzyszyły mu dwie panie. Jak powiedział jedna miała być dla mnie. Oczywiście przyszli z alkoholem. Panie po ok. 70 lat zastrzegały, że są niepijące, po czym gdy mój kolega wlewał im czysty alkohol do szklanek, to one wypijały je bez tzw. popitki. Nie wiedziałem, czy się śmiać z tego czy płakać. Udało mi się ich pozbyć z pokoju podstępem - mówi nasz dziennikarz.
Sprawdziliśmy, jak wygląda życie w Ciechocinku
Nasz dziennikarz zastrzega jednak, że jego przewodnik po Ciechocinku miał w sobie klasę.
- Nie przeklinał, a dla kobiet był szarmancki. No nie dało się go nie lubić. Znały go wszystkie kelnerki w każdej restauracji, w której były dancingi. Mówił, że to jest jego ósmy pobyt i nie może doczekać się kolejnego - mówi Mariusz.
W sanatorium, w którym był nasz dziennikarz obowiązywała cisza nocna. Niektórzy panowie i panie zachowywali się jak małe dzieci.
- Pielęgniarki około godz. 21 i przed 7 rano sprawdzały czy jesteśmy w swoich pokojach. Mój przewodnik po Ciechocinku miał na to swój sposób - wracał do pokoju z tańców przed 21, a jak "odhaczył się" u pielęgniarek, wychodził z pokoju i ruszał w miasto, by zanurzyć się w nocnym życiu. To był jego żywioł. Wracał do pokoju przed 6 nad ranem. Takich, jak on było kilku. Nie robili tak tylko panowie, ale też panie - zdradza dziennikarz "Super Expressu".
Jak przyznaje nasz redakcyjny kolega, był na kilku wieczornych potańcówkach.
- Emerytowana policjantka. Była funkcjonariuszka jednej z Komend Wojewódzkich Policji. Lat 70, krucze włosy i brązowe oczy. Patrzy na mnie nimi, jakby chciała mnie zjeść. Trzepocze rzęsami i nagle mówi do mnie: "Czuję, że to są moje ostatnie podrygi. Czy ty jesteś tańczący?" - wspomina Mariusz Korzus.
- To, że pije się w sanatorium nie było dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałem się, że starsi panowie będą wyposażenie w środki na potencję. Tak też było. Już po kilku dniach wszyscy wiedzieli, że dosłownie nieograniczoną ilość ma "Maxi Kaz" i ci, którzy jej potrzebowali przychodzili do niego, a on za tabletki nie brał ani grosza. Dzielił się nimi za darmo. Najbardziej rozbawił mnie mężczyzna, który chodził do kościoła, miał żonę dzieci i też zgłosił się do "Maxi Kaza" w wiadomym celu. Nie wiem, kiedy chciał użyć preparatu. W domu czy też w Ciechocinku - zdradza nasz reporter.
Ciechocinek po godzinie dwudziestej zamieniał się w prawdziwą rewię mody.
- W życiu tylu kobiet nie widziałem w ubraniach od Coco Chanel. Torebki, buty. To był dla mnie szok. W sanatoriach to kobiety są bardziej zadbane. To nie jest tak, że wszyscy piją i wszyscy tylko balują. To niewielki procent pensjonariuszy, ale on rzuca się w oczy. Większość w Ciechocinku ratuje swoje zdrowie. Ja jestem bardzo zadowolony z pobytu i już myślę o turnusie w przyszłym roku - wyznaje dziennikarz.
- Miałem szczęście, że poznałem nie tylko "Maxi Kaza", ale też Królową Ciechocinka - śmieje się Mariusz.
Ciechocinek: Szampańska zabawa z królową balu
A było to tak. Na dancingu w jednym z lokali w Ciechocinku wiało nudą. Panowała senna atmosfera. Wtedy pojawiła się ona. Wulkan w czasie erupcji. Na salę taneczną weszła majestatycznie niczym nieżyjąca już królowa Elżbieta. To ona rozkręciła zabawę na 100 procent.
To ona zachęcała siedzące przy stolikach samotne kobiety do tańca w kółeczku. Nasz dziennikarz na własne oczy widział, co robi "Królowa Ciechocinka" na parkiecie. Bo tak na panią Zdzisławę Sobczak trzeba mówić. Królowa ma 88 lat i mieszka w Trójmieście, a dokładnie w Gdyni. Do Ciechocinka na turnusy rehabilitacyjne razem z mężem Henrykiem (78 l.) przyjeżdża od 15 lat.
Pani na salę weszła z wielką gracją. Jej towarzysz, który za nią podążał, sprawiał wrażenie miłego starszego pana. Był niższy o pół głowy. Oboje byli uśmiechnięci od ucha do ucha.
Królowa zasiadła z mężem przy stoliku razem z parą znajomych. Przed nim kelnerka postawiła zieloną herbatę i wodę mineralną, a przed nią białą kawę i lampkę czerwonego wina. - Lekarz mi zalecił, żebym w tygodniu wypiła dwie lampki czerwonego wytrawnego wina. Więc wypijam dwie lampki czerwonego wytrawnego wina w tygodniu - wyznała naszemu dziennikarzowi.
Pani Zdzisława jest tak otwarta na ludzi, że nasz dziennikarz zapytał się co robi, że ma tak doskonała figurę.
- Po prostu się nie objadam. Trzymam swoją wagę. Uwielbiam maślankę, zsiadłe mleko, owoce i warzywa. No i tańczyć - tak odpowiedziała na to pytanie. Pani Zdzisława musiała w wieku 82 lat pójść na operację bajpasów. Jej mąż ma tylko stenty. Pani Zdzisława jest również po operacji wszczepienia endoprotezy i po operacji usunięcia zaćmy. Mówi, że aby być szczęśliwym, trzeba kochać ludzi i się do wszystkich uśmiechać.
- Ja chcę dożyć tylu lat i tak żyć, jak to małżeństwo z Gdyni. "Maxi Kaz" mówił mi, że najlepiej bawi się w Ciechocinku, że jeździł do Sopotu, Zakopanego, Kołobrzegu, ale nigdzie nie ma takiej atmosfery, jak tutaj - mówi nasz dziennikarz.
Ciechocinek ma w sobie jakąś magię. Jakiś urok. Nie wiadomo, czy to powietrze tak podziało naszego dziennikarza, ale ten zapewnia, że do Ciechocinka pojedzie jeszcze nie raz.