Ubezpieczył pracowników, czterech nie żyje. Biznesmen przerywa milczenie: "Spiętrzone zbiegi okoliczności"
Wracamy do sprawy, którą "Super Express" nagłaśniał na początku sierpnia. Czy biznesmen z Torunia ma coś wspólnego ze śmiercią pracowników, po których miał wziąć odszkodowanie? Dwóch mężczyzn zmarło w szpitalu, dwóch kolejnych zginęło w wypadku, który miał miejsce w Starogrodzie Dolnym. To właśnie tam spalił się Daewoo Matiz. Ofiarami byli Rafał Koczan (+24 l.) i Sławomir Ś (+45 l.). Prokuratura uznała, że samochód stoczył się ze skarpy na niewielkim łuku i umorzyła postępowanie. Wątpliwości ma ojciec Rafała, Andrzej Koczan (55 l.), z którym rozmawiał nasz reporter. - Co szedłem na policję mądry to wychodziłem z komendy głupi - powiedział nam wtedy Andrzej Koczan (55 l.) ojciec Rafała. którego spalone zwłoki zostały znalezione w samochodzie - Oni po prostu uznali, że to był wypadek i po 3 miesiącach umorzyli postępowanie. Ja nie wiedziałem, jakie mam prawa. Nie wiedziałem też, że mogę decyzję o umorzeniu śledztwa zaskarżyć. Czułem, że oni dokładnie nie wyjaśniają sprawy śmierci mojego syna - dodał mieszkaniec Torunia. Dalszy ciąg materiału pod galerią ze zdjęciami.
Czytaj więcej o sprawie: "Zabili mi syna, aby wziąć odszkodowanie!" Ojciec walczy o sprawiedliwość
- Byłem osobą uposażoną, bo płaciłem za nich składki. Oni natomiast ukrywali pieniądze przed żonami, a poza tym mieli komorników na głowie. To był ich wybór. A jak przyszedł Rafał, to chciał mieć takie warunki jak oni. W każdej chwili sami mogli zmienić uposażonego. Gdyby doszło do wypłaty, to i tak by przecież dostali te pieniądze - podkreśla biznesmen z Torunia w rozmowie z "Onetem".
Po kilku miesiącach pan Andrzej dowiedział się, że syn on wykupioną polisę ubezpieczeniową na życie. Nie w jednym, nie w dwóch firmach ubezpieczeniowych, tylko w... dziewięciu. W tej sprawie prokuratura Okręgowa w Toruniu prowadzi śledztwo. Nie na wniosek ojca Rafała, lecz z zawiadomienia firmy ubezpieczeniowej, która nie chce wypłacić odszkodowania. Pieniądze miały trafić do kieszeni właściciela firmy, w której Rafał pracował dosłownie miesiąc. Prokuratura w trakcie śledztwa ustaliła, że właściciel firmy najpierw zatrudnił w swojej firmie 6 osób. Potem wykupił na nich w kilkunastu firmach ubezpieczeniowych pracownicze ubezpieczenie grupowe. Każdy z pracowników płacił ponad 1000 złotych na ubezpieczenie grupowe miesięcznie. Czterech pracowników tej firmy już nie żyje.
Śmierć pracowników dla odszkodowania?! Biznesmen z Torunia przerywa milczenie
Głos w tej sprawie zabrał pracodawca Rafała. Mężczyzna przerwał milczenie w rozmowie z "Onetem". Maciej B. twierdzi, że ubezpieczył siebie razem z pracownikami - Leszkiem i Sławkiem - grupowo na początku w trzech towarzystwach, głównie na wypadek, gdyby np. coś sobie złamali. Dopiero później liczba towarzystw wzrosła znacząco.
Przedsiębiorca twierdzi, że opinia publiczna już postawiła na nim krzyżyk i uważa go za mordercę. Jak sam twierdzi - w tej sprawie mamy do czynienia ze "spiętrzonymi zbiegami okoliczności". Odpowiada też stanowczo na oskarżenia Andrzeja Koczana. - Wiem, że pan Koczan przeżył tragedię, jednak te oskarżenia, które wobec mnie wysnuwa, są przekroczeniem granicy. Przedstawia tezę, że jego syn mógł zostać zabity i wsadzony do samochodu, a proszę pamiętać, że Rafał był silnym mężczyzną, ważył około 120 kg - zwraca uwagę Maciej B.
Na koniec rozmowy z dziennikarzem "Onetu" mężczyzna podkreśla, że jest poza podejrzeniami. Wypadku nie mógł spowodować, a śmierć w szpitalu to zupełnie inna para kaloszy. Wspomina też o groźbach i zaszczuciu. Sprawą mają się zajmować jego prawnicy.
Polecany artykuł: