To było krótkie, ale bardzo burzliwe małżeństwo. Trwało zaledwie rok i przypominało szaleńczą jazdę od bandy do bandy. Sąsiedzi Piotra i Ireny opowiadają, że na ulicy małżonkowie wyglądali jak zakochani w sobie bez pamięci – trzymali się za ręce, patrzyli sobie w oczy i czule się całowali. Ale ta sielanka kończyła się po przekroczeniu progu mieszkania przy ulicy Chełmińskiej w Grudziądzu (woj. kujawsko-pomorskie). Nie było tajemnicą, że obydwoje chętnie zaglądają do kieliszka, a działanie alkoholu lubią wzmocnić jakimś ziołem. - Zachowywali się wtedy dość gwałtownie – dodają sąsiedzi.
I tak też było owego sierpniowego dnia przed rokiem. Po domowej drace Piotr sam zgłosił się na policję i ze szczegółami opowiedział, co zrobił swojej żonie. Łkał przy tym rozpaczliwie, ocierając łzy chusteczkami, których nie skąpili mu stróże prawa. - Kochałem ją nad życie. A największą karą będzie dla mnie to, że nie pójdę na jej pogrzeb – szlochał.
Dlaczego więc tłuczkiem do mięsa i nożem zmasakrował swoją ukochaną? Tego Piotr B. nie umiał sensownie wytłumaczyć. Stwierdził, że tego dnia żona poczęstowała go jakimś dopalaczem. A jak dotarło do niego, co zrobił, od razu przybiegł na komisariat.
Wszystko to jeszcze raz opowiedział w sądzie w Grudziądzu, gdzie właśnie rozpoczął się jego proces. Stwierdził, że po śmierci Ireny nie ma już dla niego życia, a właściwą i jedyną sprawiedliwą karę będzie dla niego kara śmierci.