Anna wyszła za 14 lat starszego Mariusza L. Zamieszkali w Szynychu. Doczekali się trójki dzieci (8, 10 i 14 lat). Mężczyzna pracował jako konserwator w ośrodku zdrowia, był strażakiem ochotnikiem. Na pokaz dbał o żonę, paradował z nią do kościoła, jednak w domu zamieniał się w bestię. - Anna wychowywała dzieci, pracowała w sklepie. Mąż powinien ją na rękach nosić – mówi najbliższy sąsiad rodziny. Zamiast tego Mariusz L. bił i poniżał żonę. W końcu kobieta nie wytrzymała i zaraz po świętach uciekła do swojej matki. 7 stycznia złożyła też na policji zawiadomienie, że mąż znęca się nad nią. Dzieci zostały u ojca, bo tam chodziły do szkoły.
- Widziałam u niej nie raz sińce. Jednak milczała, była przez niego zastraszona. Dopiero jak uciekła, opowiedziała o swoim piekle. Ustaliła z Mariuszem, że pojedzie po dzieci w sobotę i odwiezie je w niedzielę. Cieszyłam się na spotkanie z wnukami. Wyruszyła po nie, a znalazła śmierć – mówi Małgorzata C. (56 l.), matka Anny L.
W sobotę przed północą ktoś zadzwonił na policję i powiedział, że we wsi na poboczu stoi samochód. Kiedy na miejsce dotarł patrol, okazało się, że w aucie, zawinięte w koc, są zwłoki Anny L. Kobieta umarła od ciosów nożem. Obok samochodu leżały zwłoki Mariusza L.
Policjanci znaleźli pożegnalny list mężczyzny. Nie było w nim ani słowa o tym, że zamierza zabić żonę. Dlatego śledczy nie wykluczają, że został napisany, kiedy Anna już nie żyła.