Pożar hali Stoczni Gdańskiej. Jak doszło do tragedii, która wstrząsnęła Polską?
Był 24 listopada 1994 roku. W hali stoczniowej przy ulicy Jana z Kolna w Gdańsku odbywała się duża impreza muzyczna. Koncert zespołu Golden Life przyciągnął około dwóch tysięcy osób. Po występie, podczas którego młodzież wyśmienicie się bawiła, planowano bezpośrednią transmisję z rozdania nagród MTV. Publiczność stanowili w dużej mierze nastolatkowie. Kiedy muzycy schodzili ze sceny, nie spodziewali się, co za moment spotka ich fanów.
Około godziny 20:50 dostrzeżono pierwsze płomienie. W głębi hali zaczęła palić się drewniana trybuna. Niemal wszyscy byli przekonani, że to przygotowany przez organizatorów efekt świetlny. Ochrona zaczęła bezskuteczną walkę z ogniem.
Zobacz także: "Kierowcę się błagało, żeby zabrał". Zginęły 32 osoby. Drzewo przecięło autobus na pół
Kilka chwil później pożar był już nie do opanowania. Płomienie rosły w oczach, a gdy zgasło światło, ludzie zaczęli panikować. Tłum parł w stronę głównego wyjścia, jednak nie było ono wystarczająco drożne, by wszyscy zdążyli opuścić budynek. Parzeni gorącym powietrzem nastolatkowie przewracali się wzajemnie.
Dla 13-letniej Dominiki koncert zespołu Golden Life był ostatnią przygodą życia. Dziewczyna została stratowana przez uciekający tłum. W pożarze zginął również operator, który chciał wrócić do płonącej hali po sprzęt telewizyjny. W wyniku odniesionych obrażeń zmarło jeszcze pięć osób. Część spośród około trzystu rannych transportowano do szpitali poza Trójmiastem. Skalę tej tragedii trudno opisać słowami.
"Życie, choć piękne, tak kruche jest". Posłuchaj wzruszającej piosenki zespołu Golden Life
Jak wykazało śledztwo, pożar wybuchł w wyniku umyślnego podpalenia. Do dziś nie wiadomo, kto dopuścił się tak karygodnego czynu. Za nieumyślne doprowadzenie do tragedii ukarano za to organizatorów. Ich proces toczył się kilkanaście lat. Rany w sercach gdańszczan goić się będą jednak zdecydowanie dłużej.