27-latka musiała gasić swoje dzieci! Sama walczyła o życie przez 2 miesiące.

i

Autor: Shutterstock Życie mieszkanki Starogardu Gdańskiego i jej dzieci wywróciło się do góry nogami, po tym jak w ich mieszkaniu wybuchł biokominek, zdj. ilustracyjne

Rodzina nadal zmaga się z traumą

27-latka musiała gasić swoje małe dzieci! Sama walczyła o życie przez 2 miesiące

2023-12-14 13:35

Życie mieszkanki Starogardu Gdańskiego i jej dzieci wywróciło się do góry nogami, po tym jak w ich mieszkaniu wybuchł biokominek. 6-letnią Lenkę i jej braciszka objęły płomienie, dlatego 27-latka zaczęła najpierw gasić maluchy. Sama została w związku z tym ciężko ranna i walczyła w szpitalu o życie przez kolejne 2 miesiące. Rodzina do dziś walczy z traumą.

Starogard Gdański. Kobieta z dziećmi walczą z traumą po wybuchu biokominka

Wybuch biokominka spowodował wielką wyrwę w życiu trzyosobowej rodziny ze Starogardu Gdańskiego - informuje program "Interwencja" emitowany na antenie Polsatu. Choć do zdarzenia doszło ponad rok temu, to pani Dominika i jej dwoje kilkuletnich dzieci: Lenka i Piotruś do tej pory próbują się uporać z traumą. Kobieta wspomina, że odpalała wcześniej biokominek i nigdy nic się nie działo, ale feralnego dnia doszło do eksplozji, w wyniku której płomienie objęły maluchy. Kobieta zaczęła je gasić, co przypłaciła ciężkimi poparzeniami sięgającymi pięćdziesięciu procent ciała. Po tym jak trafiła do szpitala, została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej i walczyła o życie przez dwa miesiące.

- To cud, że ona żyje. Jak rozmawialiśmy zaraz po wypadku z doktorem w naszym szpitalu, to mówił, że mamy się liczyć z tym najgorszym. Spotkały ją chyba wszystkie choroby: i sepsę miała, i zakrzepicę, i wszystko pokonała - powiedziała "Interwencji" pani Dorota, matka poszkodowanej mieszkanki Starogardu Gdańskiego.

Cała rodzina z poparzeniami

Do szpitala zabrano również 6-letnią Lenkę i 2-letniego Piotrusia. Dziewczynka, tak jak jej mama, doznała rozległych poparzeń twarzy i ciała i była hospitalizowana jej przez miesiąc, natomiast jej braciszek poparzył stopę. Wszyscy przeszli przeszczepy skóry, ale zwłaszcza mama dzieci miała duże problemy, by wrócić do normalnego życia.

- Nie chcieli mi pokazać zdjęć dzieci. Wiedziałam, że miały przeszczep i po miesiącu wyszły ze szpitala. Zajmował się nimi ich ojciec, który dwa miesiące temu wyprowadził się stąd. Po wypadku miałam trudności z radzeniem sobie z domowymi obowiązkami. Z wzięciem Lenki czy Piotrusia na ręce. I do tego wszędzie blizny, rany, bo z ranami wyszłam ze szpitala. Nie lubię patrzeć w lustro od momentu wybudzenia się ze śpiączki - mówi 27-latka w rozmowie z "Interwencją".

Co dalej?

Jak dodaje, mimo wypadku zrezygnowała z walki o odszkodowanie, bo nie stać jej było nawet na złożenie pozwu, co przekraczało jej możliwości finansowe. Poszkodowana i jej dzieci utrzymują się teraz z "500 plus"; pieniędzy, który wysyła ojciec dzieci i tych od swojego rodzeństwa. Jej dzieci cały czas przechodzą natomiast laseroterapię, która jest na szczęście refundowana.

Pogrzeb Ireneusza Michalaka

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki