Za drożyznę nad Bałtykiem odpowiada szalejąca inflacja (w czerwcu według wstępnego szacunku GUS wyniosła 15,6 proc.), ale często o wysokiej cenie decyduje pazerność sprzedawców, których ofiarą stają się turyści. „Super Express” porównał ceny w nadmorskich miejscowościach, gdzie urlopy najczęściej spędzają Polacy. Okazuje się, że drenowanie kieszeni turystów to stały wakacyjny trend. W 2017 roku porcja flądry w nadmorskiej smażalni, w zestawie z frytkami i surówką kosztowała w granicach 18-22 złotych i już wtedy wydawało się drogo. W tym sezonie za taki sam zestaw, w tej samej smażalni musimy zapłacić aż 35 złotych.
- Byłam na wakacjach nad Bałtykiem równo pięć lat temu. Już wtedy ceny wielu rzeczy przyprawiały o zawrót głowy, ale to co dzieje się w tym roku to już gruba przesada. Stara, sucha ryba w obskurnej smażalni z kilkoma frytkami i kiepskiej jakości surówką kosztuje tyle co danie w dobrej restauracji - mówi Anna Faliszewska z Oleśnicy, która przyjechała na urlop do Mechelinek.
Więcej zapłacimy nie tylko za rybkę. Ceny podnieśli także właściciele hoteli, pensjonatów, kwater, restauracji, barów, budek z lodami, goframi, zapiekankami, a nawet straganiarze sprzedający zabawki i pamiątki często pochodzące z Chin. To wszystko powoduje, że wakacje nad Bałtykiem są prawdziwym luksusem.