Paraliżują osiedla, a także spacerują w samym centrum miasta. Brzmi komicznie jednak dziki coraz częściej zaczynają utrudniać życie mieszkańców. Doskonałym przykładem są mieszkańcy gdyńskiego Bernadowa, którzy wspólnie twierdzą, że są... terroryzowani przez dziki.
- Miesięcznie mamy około stu interwencji, dotyczą one zarówno pojedynczych dzików, jak i loch z młodymi. Ostatnio osoba zgłaszająca poinformowała nas, że leży dzik i albo śpi, albo udaje, że jest martwy. To są oczywiście śmieszne sytuacje, gdy tak teraz o nich opowiadamy, ale na każde tego typu zgłoszenie musimy zareagować. Dziki pojawiają się także w centrum miasta. Zdarzyły się "dzikie wycieczki" po ul. Świętojańskiej. W takim wypadku niestety musimy zatrzymać cały ruch i taką gromadę bezpiecznie zaprowadzić do lasu - mówi Leonard Wawrzyniak z gdyńskiej Straży Miejskiej.
W Sopocie sytuacja jest podobnie trudna, mimo, że niecały miesiąc temu został przeprowadzony tu odstrzał dzików.
- Przekopane trawniki, place zabaw. To problem już od wielu lat. Teraz jednak mam wrażenie, że tych dzików jest więcej. Wychodzą na ulice. Wiele razy nie mogłem przejechać samochodem, bo cała dzika rodzina rozstawiła się na środku drogi - mówi jeden z mieszkanców Sopotu.
Sopocianie narzekają przede wszystkim na sąsiadów, którzy notorycznie wyrzucają resztki jedzenia. Jak wspólnie twierdzą – miasto stało się już stołówką dla dzików, które doskonale wiedzą, że w okolicach wieżowców zawsze znajdą jakieś przysmaki.
Problem z agresywnymi dzikami mieli także mieszkańcy Osowej w Gdańsku. To właśnie tam, kilka dni temu zadecydowano o natychmiastowym odstrzale sanitarnym dzików.