Poszukiwany Grzegorz Borys nie żyje. Nowe fakty. Zabijał się 4 dni, aż się utopił. "Był ogolony", "dziwny strój"

Grzegorz Borys po tym jak poderżnął gardło Olusiowi pobiegł do lasu. Tam przez cztery dni próbował się zabić. Podcinał sobie żyły. Strzelał do siebie z broni pneumatycznej. To nic nie dawało. Skutecznie targnął się na swoje życie rzucając do wody. W ostatni poniedziałek jego zwłoki zostały wyciągnięte z wody. Ciągle nie są znane motywy jego przerażającej zbrodni.

Takiej obławy w Polsce jeszcze nie było. Zabójcy dziecka przez 18 dni szukało nawet po 1000 policjantów dziennie.

Po tym jak policjanci po kilku dniach znaleźli plecak z telefonem należący do poszukiwanego mężczyzny, zawęzili obszar poszukiwań do 2 hektarów wokół zbiornika wodnego Lepusz, który znajduje się w otulinie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.

Zwłoki poszukiwanego mężczyzny znaleziono w poniedziałek 6 listopada.

- Ciężko ocenić zwłoki wyciągnięte z wody, bo ta działa na ciało bardzo destrukcyjnie i denat wygląda inaczej wyciągnięty z wody płynącej i z wody stojącej. Temperatura ma też ogromne znaczenie, biorąc pod uwagę, że ostatnimi czasy ta jest raczej niższa, ciało rozkłada się wolniej, zwłaszcza w wodzie - mówi nam jeden z doskonałych techników policyjnych.

- Wyłowiony mężczyzna był ogolony z bardzo niewielkim zarostem, oraz w całkiem innych ubraniach niż te które miał na sobie na ostatnich zdjęciach z monitoringu publikowanych w mediach. Inna kurtka i prawdopodobnie inne spodnie, co może świadczyć, że się przebrał, więc miał na to czas. Strój w ogóle jest dziwny, jak na osobę, która miała znać podstawowe zasady survivalu i nocować w lesie. Buty trampki czy sportowe nie są odpowiednie do długiej wędrówki po trudnym terenie - uważa policyjny technik.

Ciągle nie wiadomo co było powodem takich bestialskich działań Borysa. W jego domu nigdy nie było policji. On miał w pracy opinię nierzucającego się w oczy żołnierza. Kilka tygodni temu sprowadził swoją schorowaną matkę do domu opieki w Trójmieście po to, aby się nią opiekować.

Panie z przedszkola do którego przez trzy lata chodził zamordowany chłopiec mówią, że są pewne, że ojciec kochał swoje dziecko z wzajemnością.

Śledczy ciągle nie znają motywów zbrodni.