O tej sprawie długimi tygodniami mówiło całe Pomorze. Gdyby jednostka pasażerska wpłynęła pod kładkę na Ołowiankę zaledwie chwilę później, doszłoby do tragedii. - Jak ustalono, zarówno kierownik statku, jak i operator kładki, umyślnie naruszyli zasady bezpieczeństwa w ruchu wodnym - informowała Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, tłumacząc zasadność aktu oskarżenia. Tymczasem sąd wyraził dziś odmienną opinię.
Na Motławie mogło dojść do katastrofy. Zobacz nagranie:
Statek "Danuta" miał płynąć w kierunku przystani Zielona Brama ze znacznie przekroczoną dozwoloną prędkością. Manewr hamowania zdaniem śledczych został natomiast przez Marka W. rozpoczęty z opóźnieniem. Operator kładki nie zdecydował się jednak na awaryjne wstrzymanie jej opuszczania. Zdaniem prokuratury obaj mężczyźni sprowadzili bezpośrednie niebezpieczeństwo katastrofy w ruchu wodnym. Co na to Sąd Rejonowy Gdańsk-Południe?
- Należy zwrócić uwagę, co wynika z opinii biegłego, że oznakowanie wokół kładki było niewłaściwe - mówiła dziś w ustnym uzasadnieniu sędzia Adrianna Kłosowska, cytowana przez Dziennik Bałtycki. Tłumaczyła przy tym, że czynniki atmosferyczne i inne okoliczności mogły utrudnić odczytanie sygnałów. Co więcej, sądzony równolegle operator kładki miał usiłować nakazać zatrzymanie jednostki przy pomocy lizaka, a nie przepisowej czerwonej flagi. Sygnał dźwiękowy mógł natomiast okazać się zbyt cichy, zaś podejmowane przez Marka W. próby połączenia z operatorem nie powiodły się z przyczyn technicznych. Sąd uznał więc, że mężczyzna robił co w jego mocy, by zapewnić pasażerom bezpieczeństwo.
Zobacz nagranie pasażera statku "Danuta":
Przypomnijmy, że wobec uniewinnionego kapitana statku stosowano środki zapobiegawcze. Po opisywanym zdarzeniu nie mógł on wykonywać zawodu szypra. Mężczyzna musiał również powstrzymać się od kierowania jednostkami pływającymi, mimo że już na etapie składania zeznań nie przyznawał się on do winy.