Katastrofa lotnicza w Gdyni. Żałoba po śmierci majora Jeła
Trwa wyjaśnianie szczegółowych przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej w Gdyni, gdzie zginął mjr pil. Robert "Killer" Jeł. W piątek, 12 lipca, mężczyzna brał udział w locie treningowym przed obchodami 30-lecia Gdyńskiej Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Ok. godz. 13 samolot M-346 Bielik spadł na ziemię, uderzając o płytę lotniska Babie Doły - pilot zginął na miejscu.
Prokuratura zabezpieczyła już dwie czarne skrzynki znajdujące się w maszynie. Z uwagi na to, że została zniszczona ich obudowa, śledczy obawiają się, że same urządzenia również mogły ulec uszkodzeniu. Z tego względu zapadła decyzja o otwarciu ich w laboratorium producenta, czyli po za granicami Polski, co ma umożliwić właściwy odczyt z tego, co udało się zarejestrować w czasie wypadku. Dalsza część tekstu poniżej.
Mieszkańcy Pyskowic wspominają pilota
Informacja o śmierci Roberta Jeła dotarła również do jego rodzinnych Pyskowic, małego miasteczka w województwie śląskim. Jak informuje serwis gliwice.wyborcza.pl, mężczyzna już będąc uczniem Szkoły Podstawowej nr 6, zdradzał swoje zainteresowanie niebem i lotnictwem, co przejawiało się m.in. tym, że na lekcjach plastyki malował zawsze samoloty. Nauczyciele wspominają go jako grzecznego, uśmiechniętego chłopca, który uwielbiał ponadto aktywność fizyczną.
Jeł był również lektorem w miejscowej parafii Nawrócenia św. Pawła, a księdza proboszcza, który nazywał go żartobliwie "F-16", odwiedzał jeszcze jako dorosły mężczyzna - podaje serwis gliwice.wyborcza.pl. Studia podjął na Politechnice Rzeszowskiej na kierunku lotnictwo i astronautyka, a następnie trafił do szkoły lotniczej w Dęblinie. Brał udział w szkoleniach w Stanach Zjednoczonych i we Włoszech, gdzie latał m.in. Bielikami. Po śmierci w wypadku okazało się, że był jednym z dwóch najbardziej doświadczonych pilotów zarówno w Polsce, jak i na świecie, jeśli chodzi o pilotowanie tych maszyn.