Karambol na S7. Szokująca relacja świadków
Świadkowie karambolu na S7 w Borkowie pod Gdańskiem opowiedzieli w rozmowie z Interią, co działo się w nocy z 18 na 19 października. Z relacji jednego z nich wynika, że ciężarówka, którą prowadził podejrzany o spowodowanie katastrofy 37-latek, przejechała pasem zieleni oddzielającym dwie jezdnie trasy, po czym uderzyła w tył jego auta - w samochodzie poszkodowanego wybuchły poduszki powietrzne.
Mężczyzna kazał swojemu synowi zostać na poboczu i poszedł z kolegą ratować ranne osoby, z których część była uwięziona w swoich pojazdach. Żeby je wydostać, trzeba było tłuc szyby gaśnicami. W trakcie tych czynności jednemu z ratujących zapaliła się ręka, ale ten nie zwracał nawet na to uwagi, powtarzając tylko: "Dzieci, tam są dzieci, ratujcie dzieci".
"Ja i kolega biegaliśmy jak szaleni"
Jeden ze świadków wspomina ponadto, że kilka aut dalej stał mały samochód: peugeot albo fiat panda z małym dzieckiem w foteliku, które znajdowało się w "nienaturalnej pozycji". Zdaniem mężczyzny mogła być to jedna z ofiar zdarzenia. Obok siedział jej braciszek lub kolega, ale jego udało się uratować. Wkrótce pojawiły się służby ratownicze. Dalsza część tekstu poniżej.
Nie dłużej niż kwadrans po wypadku pojawiło się pełno służb, karetki, helikoptery, nie było chaosu, ci ludzie wiedzieli, co mają robić. Ja i kolega biegaliśmy jak szaleni. Niesamowity strzał adrenaliny. Wreszcie przyszli policjanci, spisali nasze dane, jaki samochód itd. O godz. 2:15 w nocy powiedzieli, że możemy iść. Ja pytam gdzie mam iść, jak mieszkam w Skórczu
- mówi Interii jeden ze świadków karambolu na S7.