Kto by pomyślał, że jeszcze czterysta lat temu, to w tym budynku urządzano najlepsze imprezy w mieście?

i

Autor: By Onazi (Own work) [CC BY 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/3.0)], via Wikimedia Commons Kto by pomyślał, że jeszcze czterysta lat temu, to w tym budynku urządzano najlepsze imprezy w mieście?

Nie zgadniesz, gdzie balowali gdańszczanie 400 lat temu! Dziś to główna wizytówka Starego Miasta

2017-05-28 16:12

Tańczono, przebierano się i pito ze „źrebaków”. Były „rabaty na barze” dla stałych klientów i „studnia bez dna” w podziemnym magazynie napojów wysokoprocentowych. I chociaż radni miejscy na wszystko grozili palcem, to i tak jeszcze 400 lat temu Dwór Artusa uchodził za najlepszą „imprezownię” dla ówczesnych elit.

To zabytek, którego nie może ominąć żadna wycieczka; magazyn wybitnych dzieł sztuki i cennych eksponatów, a także miejsce uroczystych jubileuszy oraz konferencji. Mowa oczywiście o gdańskim Dworze Artusa. Kto by pomyślał, że jeszcze czterysta lat temu, to tutaj urządzano najlepsze imprezy w mieście? W XVI i XVII wieku obiekt był siedzibą kilku bractw tzw. Ław, ale też najsłynniejszym „klubem”, gdzie bawiła się elita. Gdańszczanie byli w tamtych czasach bardzo zamożni, więc nie potrafili balować skromnie. Nie raz dostawali reprymendę od rajców miejskich za wyprawianie wystawnych rautów, balów przebierańców i wielkich pijatyk, niezgodnych z ówczesnym modelem protestanckiej surowości. -Warto dodać, że w piwnicach Dworu Artusa, który dziś jest jednym z oddziałów Muzeum Historycznego Miasta Gdańska, znajdował się niegdyś ogromny magazyn piwa i wina - mówi adiunkt obiektu, Krzysztof Jachimowicz. - Obowiązywała też swego rodzaju „składka członkowska” dla braci Dworu. Ten, kto wniósł stosowną opłatę, mógł przez cały rok przychodzić do obiektu, tak często jak tylko chciał i wypijać tyle napojów, ile był w stanie zmieścić.

A trzeba przyznać, że ówcześni gdańszczanie mieli wręcz gargantuiczną pojemność żołądków. Ówczesny kufel, nie bez przyczyny zwany „źrebakiem”, mieścił ok. 2,5 litra piwa. - To znacznie więcej, niż podają na Oktoberfest w Monachium -śmieje się adiunkt Dworu. - Na szczęście dawne piwa były słabsze procentowo, niż te, które są dostępne w sklepach obecnie.

A jednak zdarzało się, że po spożyciu zbyt dużej ilości trunków, gdańszczanie miewali zapał do bójek. I chociaż imprezy w Dworze Artusa należały do dystyngowanych, to ich uczestnikom zdarzało się dopuszczać zachowań rodem z karczmy. Przykładem niech będzie regulamin z tamtego okresu, w którym zakazywało się m.in. rzucania w siebie kuflami, stosowania wobec siebie wyzwisk, obrażania patronów bractw… i wzajemnego wpychania się do rozpalonego kominka. -Żeby zapobiec ostrzejszym przypadkom, nie pozwalano wnosić do dworu broni dłuższej niż na łokieć, a także toporów i włóczni – dodaje Krzysztof Jachimowicz. - Skoro takie obostrzenia znalazły miejsce w regulaminie, to stało się tak najwyraźniej nie bez przyczyny.

Mimo kontrowersji, Dwór Artusa w okresie złotego wieku cieszył się niesłabnącą reputacją wśród szlachty i bogatych mieszczan… zwłaszcza tych, którzy lubili złocisty trunek. Jak głosi legenda, piwiarnia znajdująca się we wnętrzach gmachu, została uznana przez ówczesnych kronikarzy za prawdopodobnie najlepszą na świecie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki