W środę w Gdańsku odbyła się konferencja prasowa z udziałem posła Kacpra Płażyńskiego, prezesa stowarzyszenia "Nasza Ziemia" Marcina Buchny oraz sekretarz Grażyny Kmiecik. Głównym tematem były ogniska ptasiej grypy w rejonie Zatoki Puckiej. Nadal nie zażegnano niebezpieczeństwa, a martwe łabędzie do tej pory nie zostały uprzątnięte oraz zutylizowane, mimo że stwierdzono występowanie zagrożenia.
- Ptasia grypa nie jest tylko zagrożeniem dla dzikich zwierząt. Nad Zatoką Pucką znajdują się również fermy drobiu. Gdy choroba przedostanie się na ptactwo domowe, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że większość ferm będzie musiała pozbyć się zainfekowanego drobiu. Jest to poważne zagrożenie nie tylko ekologiczne, ale też dla majątku wielu osób - mówił Kacper Płażyński.
Poseł wiele razy interweniował w sprawie zagrożenia rozprzestrzenienia się ptasiej grypy w dalsze rejony województwa. Zdaniem polityka sprawa jest bardzo poważna, a władze wojewódzkie nie mają prawdziwych danych dotyczących śmiertelności ptactwa w rejonie Zatoki Puckiej. Jak twierdzi Płażyński, działania służb, które powinny być odpowiedzialne za zabezpieczenie terenu, nie są wystarczające.
- Organizacje społeczne, mieszkańcy i przedstawiciele służb ratunkowych przekazują mi, że akcja prowadzona jest wciąż opieszale i nie ma należytej koordynacji. Sam pojechałem nad Zatokę Pucką, by zobaczyć skalę problemu. Rzeczywiście, martwe ptaki nie są systematycznie usuwane, co sprzyja rozprzestrzenianiu się choroby. Pomimo mojej interwencji, sposób prowadzenia działań wciąż się nie zmienił. Dlatego też, oprócz wojewody, postanowiłem zgłosić sprawę do MSWiA - tłumaczył poseł Kacper Płażyński.
Polityk wysłał 18 lutego pismo do Dariusza Drelicha, by uzyskać odpowiedźm, jakie działania podjęto i jakie będą podjęte w celu wyjaśnienia i opanowania sytuacji. Odpowiedź następnego dnia zszokowała posła Płażyńskiego. Wynika z niej, że wojewoda nie ma prawdziwych informacji na temat ptasiej grypy w Zatoce Puckiej. Według niego padło nie kilkaset ptaków, a zaledwie... dziewiętnaście.
Przedstawiciele stowarzyszenia "Nasza Ziemia" z Kosakowa, prezes Marcin Buchna i sekretarz Grażyna Kmiecik, również uważają, że skala problemu martwego ptactwa na terenie Zatoki Puckiej jest ogromna. Pokazali oni zdjęcia z interwencji. Wykonano je, gdy wraz z przedstawicielami OSP utylizowali martwe łabędzie.
- Ptasiej grypy nie wolno lekceważyć, bo może dojść nie tylko do katastrofy ekologicznej, ale też wiele osób może stracić swoje majątki. Opieszałość władz nie pomaga w tym. Gdy informowaliśmy o martwych ptakach na zatoce służby policji i weterynarii, to nikt za bardzo nie przejął się tym. Martwe ptactwo jest w bardzo znikomy sposób utylizowane, a wciąż przybywa nowych. Na tę chwilę odnotowaliśmy aż trzysta sztuk padłych łabędzi - mówił wczoraj prezes Stowarzyszenia "Nasza Ziemia" Marcin Buchna.
Ptaki, które zamarzły w ostatnim czasie na tafli, wciąż tam pozostają. Służby nie interweniują, ponieważ lód jest zbyt cienki.