Plaże w Gdańsku i Sopocie zamknięte po pożarze Nowego Portu
Nie wszyscy plażowicze z Gdańska i Sopotu zdają sobie sprawę z zagrożeń, jakie utrzymują się po pożarze Nowego Portu w Gdańsku. Z związku z tym, że na wodzie pojawiły się w znacznej liczbie filmy olejowe, władze zdecydowały zamknięciu plaż od Nowego Portu do Jelitkowa w Gdańsku i kąpielisk w Sopocie. Informują o tym: alerty RCB, czerwone flagi i tablice informacyjne.
Jak podaje Wirtualna Polska, są ludzie, którzy lekceważą jednak powyższe ostrzeżenia, i wchodzą do wody, pozwalając na to nawet swoim dzieciom. Ich zachowanie utrudnia pracę działającym na miejscu służbom, które muszą upominać turystów i lokalnych mieszkańców, by nie wchodzić do Bałtyku. Do tego dochodzą spędzający czas nad polskim morzem obcokrajowcy, którzy nie znając polskiego, często nie wiedzą o zagrożeniach. Z uwagi na powyższe jeden z ratowników mówi nawet, że "jest gorzej niż wtedy, gdy kąpielisko jest otwarte". Dalsza część tekstu poniżej.
Ludzie wchodzą do Bałtyku mimo zakazu
Niebezpieczeństwo dla plażowiczów stanowi nie tylko kąpiel, ale nawet spacerowanie w wodzie do kostek czy kolan. Lekceważenie przez nich zakazów dotyczy zwłaszcza plaż, gdzie nie ma ratowników, a ich obowiązki przejmuje policja. Jeden z funkcjonariuszy powiedział w rozmowie z Wirtualną Polskę, że pouczone przez niego kobiety 10 minut później były już zanurzone po szyję w wodzie.
Zakaz wchodzenia do wody przeszkadza nie tylko amatorom kąpieli, ale też osobom prowadzącym gastronomię. Jedna z takich osób zerwała nawet tabliczkę informującą o zagrożeniu płynącym z wchodzenia do Bałtyku. Dlaczego?
- Jeden facet mi opowiadał, że mieli dzienny zarobek rzędu 20-30 tys., a teraz im to drastycznie spadło - powiedział świadek zdarzenia Wirtualnej Polsce.