Dramatyczna relacja strażników po wypadku łodzi na Motławie
Co powiedzieli strażnicy graniczni, którzy ratowali ofiary wypadku łodzi turystycznej na Motławie w Gdańsku? Do zdarzenia doszło w sobotę, 8 października, gdy jednostka "Galar Gdańsk I" wywróciła się i zaczęła tonąć, a 14 osób wpadło do wody. Trojga z grona 12 pasażerów, w tym 27-latki w zaawansowanej ciąży, nie udało się uratować, a jeden z dwóch sterników łodzi - 19-latek - usłyszał w tej sprawie zarzuty umyślnego sprowadzenie katastrofy w ruchu wodnym. Zdaniem śledczych chłopak wpłynął w strugę śrubową pracującego w pobliżu holownika, wskutek czego doszło do niekontrolowanego przemieszczenia się jachtu. Jak informuje PAP, tuż po tym jak doszło do wypadku, pierwszymi osobami, które ratowały poszkodowanych, byli strażnicy graniczni: st. chor. szt. SG Armand Jankowiak i st. chor. SG Andrzej Rokita. W tym czasie obaj znajdowali się już po służbie, ale pracowali na prywatnym katamaranie wożącym pasażerów, który płynął od strony Westerplatte. W pobliżu znajdował się też ""Galar Gdańsk I".
- Nasz kapitan zatrzymał statek, a tamci nas ominęli i płynęli dalej - mówi PAP Rokita. Po chwili usłyszał przez radio: "Gdzie płyniesz? Hole pracują".
Sternicy nie mogli wydusić słowa
Jak informuje PAP, po tym jak łódź z 12 pasażerami popłynęła dalej, Rokita poszedł na dziób katamaranu, obserwując całą sytuację. Nie musiał długo czekać, gdy struga wody pchnęła ją w kierunku nabrzeża Ostrów, a jednostka się wywróciła. - Będzie akcja ratunkowa - krzyknął mężczyzna do swojego partnera. Sternik katamaranu nawiązał łączność radiową z kapitanatem i poinformował, że doszło do wypadku i żeby natychmiast wezwać jednostki ratownicze. Gdy dopłynęli do wywróconej do góry dnem łodzi, na jej szczycie siedziało dwóch młodych mężczyzn, ale żaden z nich nie potrafił wydusić z siebie słowa. Strażnicy graniczni tylko założyli kamizelki asekuracyjne i ruszyli na ratunek pozostałym poszkodowanym. Jankowiak wskoczył do wody, by pomóc osobom, które znajdowały się między promem a keją.
- Szukaliśmy w wodzie wystających głów, tak by móc kogoś podjąć na naszą jednostkę. Nie było nikogo widać - relacjonuje PAP Rokita. Po chwili on i jego towarzysze dostrzegli dryfującego mężczyznę. - Próbowałem go wyciągnąć, ale był za ciężki, więc poprosiłem jednego z pasażerów katamaranu, żeby mi pomógł. Później wyciągnęliśmy kobietę i okazało się, że pod nią był jeszcze jeden nieprzytomny mężczyzna, którego również podjęliśmy - dodaje.
"Nie widzieliśmy tych dwóch kobiet, które straciły życie"
Jak informuje PAP, Rokita wraz z wyłowionym mężczyzną rozpoczęli resuscytację ostatniego wyciągniętego pasażera wywróconej łodzi. W tym czasie kapitan katamaranu dopłynął do nabrzeża, gdzie czekały służby, które przejęły poszkodowanych.
- Najbardziej przykre jest to, że nie widzieliśmy tych dwóch kobiet, które straciły życie. Nie mieliśmy świadomości, że one są pod wodą - kontynuuje strażnik graniczny w rozmowie z PAP. Razem z Jankowiakiem przekonują, że w skutecznej akcji ratunkowej pomogło im doświadczenie i treningi prowadzone na jednostkach pływających Straży Granicznej. - Z Andrzejem rozumieliśmy się niemal bez słów. Wiedziałem, że mogę na niego liczyć w chwili, kiedy wskoczę do wody, by ratować innych - uzupełnia Jankowiak.