Aktorka-instytucja. Tak najlepiej zdefiniować Krystynę Łubieńską, która właśnie w tym roku obchodzi okrągły jubileusz. To właśnie równo 60 lat temu stanęła ona na scenie Teatru Wybrzeże i jak wspomina – zakochała się bez pamięci.
- Teatr to moje życie. Żaden film nie jest w stanie zastąpić tych emocji, jakie towarzyszą aktorowi gdy wychodzi przed prawdziwą publiczność. Grając w filmie nie usłyszymy śmiechów, wzruszeń czy czasem gwizdów. Tam jesteśmy anonimowi. A stojąc na scenie gramy całym sobą – tłumaczy Łubieńska.
W Teatrze Wybrzeże po raz pierwszy wystąpiła w 1958 roku w spektaklu "Nie będzie wojny trojańskiej" Jeana Giraudoux w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego. Na scenie jednak nigdy by się nie pojawiła, gdyby nie upór jej... matki.
- Nigdy nie chciałam być aktorką. Chciałam skończyć Akademię Sztuk Pięknych, zostać architektem wnętrz. Mama jednak nie popierała mojego pomysłu. Chciała żebym poszła na egzamin do studia aktorskiego. A ja kochałam nieprzytomnie moją mamę i poszłam. Taka sierotka Marysia, stoję w tej granatowej spódniczce i wspaniały Bardini się mnie pyta: "Moje dziecko, a dlaczego ty chcesz być aktorką?". Odpowiedziałam więc krótko i z obłędną szczerością: "Bo mama mi kazała" – mówi aktorka.
Dziś, gdy Krystyna Łubieńska schodzi ze sceny mówi, że po prostu jest... kobietą. Kobietą, która wraca do przepełnionego miłością domu, gdzie czekają na nią jej wierni towarzysze.
- Co to za dom bez zwierząt. One nawet teraz są bardziej gotowe udzielić wywiadu. A co do sceny - spędziłam na niej wiele lat, w USA odwiedziłam 26 stanów, od Nowego Jorku po Missisipi. Widziałam wielkie bogactwo i ludzi, którzy w tym bogactwie byli bardzo nieszczęśliwi. Tymczasem ja w moim domu w Sopocie jestem sobą. Nikim na pokaz. To tu odnalazłam moje szczęście – dodaje Łubieńska.
Łubieńska poza zwierzętami kocha także pomagać. Kiedyś jako młoda dziewczyna, z pierwszej pensji oddawała część pieniędzy matce Władysława Kozakiewicza.
- Żyliśmy blisko, im się nie przelewało, w domu były problemy. Gdy dziś czytając jego biografię, widzę tam swoje nazwisko to ściska mnie w sercu. Tyle sportowych osiągnięć, taka pasja i znalazło się miejsce dla Łubieńskiej. To więcej niż miłe – mówi aktorka.