Nieopodal miejscowości Chociński Młyn na Kaszubach przypadkowy spacerowicz natknął się niedawno na olbrzymią i skrajnie obrzydliwą stertę. - 700 kilogramów ryb, świeże, wędzone, filety, kręgosłupy, wnętrzności i płetwy... To nie jest niestety oferta sprzedaży, a niespodzianka, którą ktoś zostawił w lesie. Ech... Czasem po prostu brak nam słów - czytamy we wpisie Nadleśnictwa Przymuszewo na Facebooku.
Leśników o tym obleśnym odkryciu poinformował przypadkowy spacerowicz. Na miejsce składowiska została wezwana specjalistyczna firma, która zajmuje się utylizacją odpadów. Ryby i ich pozostałości zostały łopatami przerzucone do pojemników, po czym wywiezione z lasu.
- Chciwość? Lenistwo? Niewiedza? - pytali retorycznie autorzy wpisu, którzy jednocześnie podkreślili, że ta "górka" to biologiczna bomba. - Wiemy, że taka ilość odpadów organicznych może stanowić zagrożenie zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt.
Policjanci ustalili już sprawcę. - To efekt ciężkiej pracy operacyjnej funkcjonariuszy z wydziału kryminalnego - przekazała Dziennikowi Bałtyckiemu Magdalena Rolbiecka, rzecznik chojnickiej policji. Mężczyzna przyznał, że sam wywiózł ryby do lasu. Miał wyjaśnić, że zrobił to między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem. Zazwyczaj tego typu odpady z prowadzonej działalności gospodarczej przekazuje na fermy norek. - Niestety ze względu na stopień rozkładu ryb, nie mógł tego teraz zrobić. Sądził, że odpadami pożywią się leśne zwierzęta - dodała Magdalena Rolbiecka w rozmowie z Dziennikiem Bałtyckim. Mężczyzna nie usłyszał jeszcze żadnych zarzutów.