Do dramatycznego wypadku doszło w środę, 10 stycznia 2024 roku, przed godziną 21:00 na torach w Mezowie pod Kartuzami w województwie pomorskim. Pociąg – lub autobus szynowy, ponieważ doniesienia dotyczące tego pojazdu są w mediach niespójne – uderzył tam w samochód osobowy, w którym znajdowała się kobieta. Na miejsce natychmiast zostały wezwane odpowiednie służby, a o tragedii w mediach społecznościowych poinformowali jako pierwsi strażacy z PSP w Kartuzach. Jak wynikało z ich relacji, w aucie znajdowała się uwięziona kobieta, która nie dawała oznak życia. Pociągiem podróżowało z kolei sześcioro pasażerów oraz kierownik składu i maszynista, którzy nie doznali poważniejszych obrażeń w wyniku zderzenia. W czynnościach ratowniczych brały udział cztery zastępy straży pożarnej, policjanci i ratownicy medyczni. Początkowo śledczy sądzili, że doszło do nieszczęśliwego wypadku, lecz dokładniejsze przyjrzenie się sprawie oraz śladom zabezpieczonym na miejscu kazały sądzić, że to zdarzenie musi mieć głębsze dno. W bagażniku osobówki znaleziono ślady krwi, które – jak się później okazało – należały do 31-letniej kobiety, która w momencie zderzenia z pociągiem siedziała na miejscu kierowcy. Niemal od razu pojawiły się podejrzenia, że śmierć mogła nastąpić wcześniej, a wypadek został upozorowany.
Prokurator Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, przekazała w rozmowie z portalem radia Eska, że dalsze ustalenia funkcjonariuszy wskazały na to, że mamy do czynienia nie tylko z wypadkiem, lecz także prawdopodobnie z zabójstwem. Niedługo po zdarzeniu doszło nawet do zatrzymania jednej osoby, która mogła mieć związek z tym wszystkim. Podejrzanym w sprawie śmierci 31-letniej Jolanty okazał się jej mąż - Tomasz K.