W młodości Jan Rohde został siłą wciągnięty do Wermachtu. Niemcy wiedzieli, że jest Polakiem, dlatego nie wysłali go na front. Musiał jednak kopać rowy i dostarczać im amunicję. Gdy oddał się w ręce żołnierzy amerykańskich, ci skierowali go do 2 Korpusu Polskiego, któremu dowodził gen. Władysław Anders.
Po wojnie Jan Rohde wrócił do Gdańska, gdzie założył rodzinę i pracował jako kamieniarz oraz dozorca Cmentarza Emaus. - Pan Jan był wielkim człowiekiem. Uratował przed zniszczeniem przedwojenne rzeźby Pana Jezusa i Matki Bożej z likwidowanych cmentarzy przy alei Zwycięstwa - mówił ksiądz Jacek Tabor, proboszcz Parafii pw. Św. Franciszka z Asyżu w Gdańsku.
Mężczyzna chorował od wielu miesięcy. Najpierw przebywał w domu opieki Caritasu w Gdańsku, skąd trafił na oddział chorób wewnętrznych do szpitala na gdańskiej Zaspie. W ubiegłym tygodniu, w nocy z czwartku na piątek, pan Jan został skatowany przez innego pacjenta.
- Napastnik zadał mu szereg ciosów w głowę. Uderzał z bardzo dużą siłą metalowym stojakiem na kroplówki. 93-latek doznał licznych obrażeń w postaci stłuczenia powłok twarzy i głowy oraz złamań kości twarzoczaszki. Ze wstępnej opinii po przeprowadzonej sekcji zwłok wynika, że bezpośrednią przyczyną jego śmieci było uduszenie krwią spływającą do dróg oddechowych z doznanych obrażeń - tłumaczy Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Krzysztofowi Sz. za zabójstwo grozi dożywocie. Obecnie przebywa on w areszcie.
W piątek ofiara szaleńca spoczęła na Cmentarzu Św. Franciszka w Gdańsku. W ostatniej drodze panu Janowi towarzyszyły dzieci i wnuki z białymi różami. - Nie zasłużyłeś na taką śmierć. Mamy nadzieję, że patrzysz dzisiaj na nas razem z Ojcem i radujesz się naszą modlitwą - mówił nad grobem ksiądz Jacek Tabor.