- W większości przypadków, gdy ojciec zabił dziecko to albo od razu popełniał samobójstwo albo próbował się zabić. Gdy wchodziliśmy do domu i sprawca żył, to płakał. Takiej sprawy, aby ojciec uciekł po dokonaniu tak okropnego czynu i miał się ukrywać w lesie, ja nie pamiętam - mówi nam jeden z policjantów, który wyjaśniał sprawy podobne do tej, która miała miejsce w Gdyni. Wszystko zaczęło się 20 października - to właśnie wtedy na policję w Gdyni zadzwoniła żona Grzegorza Borysa i powiedziała, że on zabił ich sześcioletniego syna. Dziecko zostało pozbawione życia w okrutny sposób. Chłopiec miał poderżnięte gardło. Po tym wszystkim, zabójca pobiegł do lasu. Został nagrany przez monitoring. Zawodowy żołnierz wbiegł do lasu koło Źródła Marii. W domu pozostawił lis. Napisał w nim: "Przepraszam za wszystko. Wszyscy jesteście bestiami".
Czytaj więcej o sprawie: Grzegorz Borys zasiał strach wśród sąsiadów. "Wszystko się zmieniło"
Obława na Grzegorza Borysa. Ciało znaleziono, pytania się mnożą
Do akcji od razu wkroczyła Żandarmeria Wojskowa i setki policjantów. Przez kilka pierwszych dni pościgu nie znaleziono niczego w lesie obok Źródła Marii. Nurkowie, którzy weszli do pobliskiego zbiornika również niczego nie znaleźli. Dopiero po kilku dniach obławy, policja miała znaleźć plecak z rzeczami poszukiwanego. Miał on być właśnie tam, gdzie na początku trwały poszukiwania.
Nurkowie po raz kolejny weszli do bagna. Gdy wreszcie po 18 dniach poszukiwań ciało Borysa zostało wyciągnięte z wody okazało się, że ma on na sobie inne buty niż te, w których wybiegł z domu po zabiciu dziecka. Ci, którzy widzieli zdjęcie zwłok Borysa po wydobyciu z wody nie mogli uwierzyć w to co powiedział biegły sądowy. On uznał, że śmierć poszukiwanego nastąpiła przez utonięcie.
Grzegorz Borys po tym jak zabił syna, miał próbować popełnić samobójstwo. Miał powierzchowne rany cięte na rękach udach i szyi. Mało tego, miał też rany po postrzałach. Miał do siebie strzelać z broni na sprężone powietrze. Dopiero potem miał rzucić się do wody. To, że Borys nie żyje to jedyna pewna rzecz w tej całej sprawie. Nie wiadomo, było motywem jego działania. Mężczyzna miał kłócić się z żona, ale nigdy nie było w jego domu interwencji. Ci, którzy go znali mówią, że on kochał syna, a syn jego. Pojawiają się spekulacje o chorobie psychicznej, ale żołnierz nigdy nie był u psychiatry.
Mało tego - kilka tygodni temu Grzegorz Borys sprowadził swoją mamę ze Szczecina do Trójmiasta. Ci, którzy go znali mówią, że był ciepłą kluchą nierzucającą się w oczy. Dlatego pojawiły się spiskowe teorie tej zbrodni. - Tak dziwnej sprawy jeszcze w Polsce nie było - przyznają nasi rozmówcy. Jest jeszcze jeden wątek i dotyczy on śmierci strażaka, który szukał Grzegorza Borysa. Bartosz Błyskal był płetwonurkiem. Nie wiadomo, dlaczego zginął, ale na pewno nie utonął. Do sprawy będziemy wracać.