Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2017 r. rozwiodło się ponad 66 tys. par małżeńskich, a w przypadku kolejnych ok. 0,9 tys. małżeństw orzeczono separację. Do danych tych znacząco przyczynili się byli małżonkowie z Trójmiasta, gdzie na 10 tys. mieszkańców przypada ok. 25 rozwodów.
- Zastraszająco rośnie liczba rozwodów. Sięga kilku tysięcy rocznie. Należy brać także pod uwagę fakt, że są sprawy, które ciągną się latami. Jeden z moich klientów rozwodził się siedem lat. Każdy z sędziów w Sądzie Okręgowym w Gdańsku ma mniej więcej piętnaście spraw rozwodowych na wokandzie... jednego dnia - mówi Barbara Zachalska-Bieg, adwokat.
Jak się okazuje, najmniej rozwodów ma miejsce na południu Polski. Powodem tego może być fakt, że w mniejszych miastach rozstanie z małżonkiem nadal pozostaje tematem tabu. Polska – wbrew pozorom – jest krajem wielokulturowym, gdzie w niektórych regionach nie ma jeszcze przyzwolenia na tak zwane bycie singlem. Tymczasem w Trójmieście rozwodnicy nie są piętnowani, a wręcz przeciwnie – poszczególne instytucje wychodzą na przeciw temu popytowi miłości. W restauracjach organizowane są speed datingi, a spotkania na kawę z poznanym przez aplikacje mężczyzną nikogo już nie dziwią. Inaczej natomiast wygląda to np. na Śląsku czy na Podlasiu, gdzie węzeł małżeński jest nadal rzeczą świętą.
- Aglomeracje są bardziej anonimowe, wszyscy stykamy się z osobami, które już się rozwiodły albo mają to w planie. Panuje takie ogólne wsparcie, nikt na pewno nie jest tu piętnowany. Tymczasem, gdy w małej, podkarpackiej wsi, pan powie, że planuje się rozwieść, to szybko znajdą się ci, którzy sprowadzą go do porządku. Szwagier, ojciec – w końcu ich siostra czy córka nie może być rozwódką – dodaje Barbara Zachalska-Bieg.
Obecne przepisy przed złożeniem pozwu rozwodowego nakładają na strony obowiązek podjęcia prób mediacji. Jak podkreślają urzędnicy - warto z niej skorzystać. W końcu na fali niekończących się kłótni, może właśnie to spotkanie będzie długo wyczekiwaną szansą na racjonalną rozmowę?