17 stycznia 1945 roku wojska z czerwoną gwiazdą wkroczyły do miasta w 90 procentach zniszczonego. Najpierw Warszawa była bombardowana we wrześniu 1939, kolejne zniszczenia przyszły podczas powstania w getcie w roku 1943 i 63 dni Powstania Warszawskiego rok później. Całości dopełniło planowe i systematyczne burzenie miasta prowadzone przez Wehrmacht po upadku powstania.
Kiedy więc Armia Czerwona oraz I Armia Wojska Polskiego w końcu przekroczyły Wisłę i weszły do Warszawy, było to prawdziwe "morze ruin". I w tym sformułowaniu nie ma żadnej przesady. Mieszkańcy zostali wypędzeni, a wśród gruzów koczowała dosłownie garstka ludzi - wkraczających żołnierzy nie miał właściwie kto witać.
Jednak czy czerwonoarmiści naprawdę byli wyzwolicielami? Nie można zaprzeczyć temu, że to właśnie przed nimi hitlerowcy uciekali z Warszawy. A raczej z tego, co po niej zostało.
I tu pojawia się aspekt drugi: w czasie, kiedy Niemcy dławili Powstanie Warszawskie, a potem wypędzali tych, co przeżyli i niszczyli to, co jeszcze z udręczonej Warszawy zostało, Sowieci nie zrobili nic - patrzyli i czekali. Przez cztery miesiące! Oficjalnie nazywało się to "skracaniem linii zaopatrzeniowych frontu" oraz "odbudowywaniem potencjału bojowego armii". Jednak prawda jest zupełnie inna: to świadoma decyzja Stalina, który chciał, aby Niemcy zdusili Powstanie Warszawskie, wymordowali i wypędzili mieszkańców stolicy Polski.
Tak poważne osłabienie potencjału ludzkiego i intelektualnego Polaków znacząco ułatwiło władcy Kremla zaprowadzenie komunistycznych porządków nad Wisłą. Oceniając 17 stycznia 1945 nie można o tym zapominać.