Kolejna rozprawa ws. śmiertelnego wypadku z Jagiellońskiej w Warszawie. Zeznawał motorniczy z 37-letnim stażem
Robert S. podczas prowadzenia tramwaju miał korzystać z telefonu komórkowego i słuchawek, ale − jak mówił na poprzedniej rozprawie biegły, „błędy motorniczego nie przesądzają o jego winie”. We wtorek (8 października) potwierdzał to były pracownik Tramwajów Warszawskich. Zeznania byłego już motorniczego wstrząsnęły zebranymi na sali sądowej.
− Te tramwaje są niebezpieczne, nie powinny jeździć po Warszawie! − podsumował później w rozmowie z reporterem „Super Expressu” Krzysztof Leśniak (63 l.), który uczył młodych motorniczych praktyki zawodowej i w trakcie 37 lat zasiadał w komisjach powypadkowych. A przed sądem mówił: − Jeśli człowiek stanie przy ostatnich drzwiach tramwaju, motorniczy nie ma szans go zauważyć.
Tramwaj, który prowadził feralnego sierpniowego dnia Robert S., to pojazd 105N – starego typu. Pierwsze i ostatnie drzwi znajdują się na załamaniach, które są praktycznie niewidoczne dla motorniczego siedzącego na przodzie pojazdu.
− Tam widoczności w ogóle nie ma! W przeszłości te tramwaje obsługiwały dwie osoby – motorniczy oraz konduktor. Kiedy w latach 60. podziękowano tym drugim, nastąpił wysyp wypadków, do których dochodziło właśnie na końcu taboru. Nikogo to jednak nie obchodziło. Nie zrobiono nic, co poprawiłoby bezpieczeństwo podróżujących − tłumaczył świadek.
Czy to znaczy, że tramwaj, który zabił 4-latka na ul. Jagiellońskiej nie powinien w ogóle wyjechać na tory?! Od lat słyszymy też zapowiedzi, że tramwaje starego typu zostaną wycofane z ruchu.
− Te, które obecnie jeżdżą po Warszawie, są w 100 proc. sprawne. Mają ważne przeglądy. Przymierzamy się do zakupu nowych, niskopodłogowych tramwajów. Docelowo chcemy wycofać wszystkie wysokopodłogowe. Do tego potrzebujemy jednak pieniędzy, nie będziemy w stanie tego zrobić z dnia na dzień − mówi nam Witold Urbanowicz, rzecznik Tramwajów Warszawskich.