Jak dowiedziała się Polska Agencja Prasowa, Wydział Terroru Kryminalnego Komendy Stołecznej Policji prowadzi pod nadzorem prokuratury śledztwo w sprawie serii fałszywych alarmów bombowych, które w kwietniu już kilkukrotnie sparaliżowały pracę Lotniska Chopina w Warszawie.
NIE PRZEGAP: Przodkowie księcia Filipa leżą na warszawskich cmentarzach. Zobacz ich groby [GALERIA]
"Żartowniś", który w stan gotowości postawił służby bezpieczeństwa na Lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie, po raz pierwszy skontaktowała się z lotniskową infolinią 1 kwietnia o godz. 20:44. Mężczyzna poinformował wówczas, że w samolocie, który ma wylecieć z Warszawy w kierunku Goeteborga, znajduje się ładunek wybuchowy. Podobne informacje przekazał jeszcze kilkukrotnie, dzwoniąc z tego samego numeru telefonu. Po sprawdzeniu aeroplanu okazało się, że alarm był fałszywy.
Kolejny telefon pracownik lotniskowej infolinii odebrał zaledwie trzy dni później, wieczorem 4 kwietnia. Jak ustalono, sprawca dzwonił z tego samego numeru telefonu co wcześniej. Służby otrzymały informację o tym, że na pokładzie samolotu tureckich linii Turkish Airlines lecącego ze Stambułu do Warszawy może się znajdować ładunek wybuchowy. Ewakuowano ponad 100 pasażerów, a informacja o bombie ponownie okazała się nieprawdziwa.
ZOBACZ TEŻ: Tragedia pod Serockiem. Bus zderzył się z autobusem, nie żyje 41-latka [ZDJĘCIA]
10 kwietnia o godz. 18:12 na infolinię znów zadzwonił mężczyzna, który przekonywał, że na pokładzie samolotu Polskich Linii Lotniczych LOT, który do stolicy przyleciał z Kijowa, znajduje się bomba. Sprawdzanie pokładu trwało kilka godzin, a alarm po raz kolejny okazał się być fałszywy. Tego dnia sprawca dzwonił z innego numeru telefonu, ale - jak ustaliła PAP - śledczy są przekonani, że informację o ładunku wybuchowym przekazywała ta sama osoba.
W końcu miarka się przebrała. 14 kwietnia Prokuratura Rejonowa Warszawa-Ochota wszczęła śledztwo dotyczące przestępstwa z artykułu 224a kodeksu karnego. Przepis ten stanowi, że "kto wiedząc, że zagrożenie nie istnieje, zawiadamia o zdarzeniu, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób lub mieniu w znacznych rozmiarach lub stwarza sytuację, mającą wywołać przekonanie o istnieniu takiego zagrożenia, czym wywołuje czynność instytucji użyteczności publicznej lub organu ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia mającą na celu uchylenie zagrożenia, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".
Z informacji uzyskanych przez PAP wynika, że osoba kontaktująca się ze służbami jest "fachowcem" i dołożyła wszelkich starań, by ukryć swoją tożsamość i lokalizację.