Krzysztofa Banaszyka w kościele i przy grobie żegnało wielu aktorów, przyjaciół z zawodów wędkarskich (Banaszyk uwielbiał łowić ryby na Mazurach) i kolegów z dubbingu (aktor był uważany za jednego z najlepszych artystów dubbingowych).
- Stoimy dziś wobec tajemnicy śmierci żegnając przyjaciela… Śmierć przyjaciół zatrzymuje nas na chwilę, bo ich śmierć jest w pewnym sensie śmiercią każdego z nas. Przerywa ona bezpowrotnie historię naszej przyjaźni i zmusza do refleksji, jaka będzie moja śmierć. Czy kiedyś odnajdziemy się tam, gdzie nie wiemy co jest? Krzysztof przeminął - tu w rzeczywistości doczesnej. I zabrał ze sobą do wieczności część serc swoich najbliższych, znajomych, przyjaciół. Ale to nie koniec. Krzysztofie, wszystko przed nami. Wierzę, że zobaczyłeś już Niewidzialnego – mówił ksiądz Andrzej Luter na mszy pożegnalnej w warszawskim Kościele Środowisk Twórczych przy jasnej urnie z prochami aktora i czarno-białym zdjęciu Krzysztofa Banaszyka, siedzącego przy dubbingowym mikrofonie.
Podczas pożegnań nie zabrakło wspomnień o aktorze – tych poruszających, wyciskających łzy i tych zabawnych.
Anegdota o „Bananie” z Wajdą i Stuhrem
Wojciech Kalarus, kolega Krzysztofa ze studiów w warszawskiej szkole teatralnej, opowiedział anegdotę o „Bananie”. - Nie jest tajemnicą, że Krzysiek został wyrzucony z dawnej PWST. Ale gdy został wyrzucony, Andrzej Wajda, który obserwował Krzysia na zajęciach i docenił jego umiejętności, napisał do Jerzego Stuhra, który wówczas był rektorem wyższej szkoły teatralnej w Krakowie, list żelazny, który brzmiał mnie więcej tak: „Drogi Jurku, ogromnie cię proszę, przyjrzyj się Krzysztofowi Banaszykowi, to niezwykle zdolny aktor i daj mu szansę w twojej szkole na dokończenie studiów…”. Problem polegał na tym, że Andrzej Wajda nie wysłał tego listu Stuhrowi, tylko dał go Krzysiowi. Krzysiek przeczytał, pochwalił się jednemu i drugiemu i zanim ten list dotarł do Jerzego Stuhra, znała jego treść już cała Warszawa. Problem w tym, że dowiedział się też o tym Andrzej Wajda i niestety poparcie dla Banaszyka wycofał – opowiedział Wojciech Kalarus. - Wajda odszedł kilka lat temu, Stuhr zmarł kilka tygodni temu, Krzysiu kilka dni temu. Może gdzieś tam się teraz spotkali i dyskutują o tym liście… Krzysiu, dziękuję że byłeś w mojej młodości. Byłeś jednym z tych fantastycznych kumpli, przy których zapominało się o problemach życia - zakończył Wojciech Kalarus.
Polecany artykuł:
Gdy mówił „czekolada”, ślinianki zaczynały pracować
Przyjaciel Krzysztofa Banaszyka z dubbingu łamiącym się głosem podziękował aktorowi za artystyczne dokonania.
- Przyszliśmy tu dziś chórem dźwięcznych, mocnych głosów, szkolonych, by robić to na co dzień. Ale dziś jest inaczej. Dziś milczymy. Bo żaden z naszych głosów nie był przygotowany do przemawiania na twoim pogrzebie. Możemy tylko skowyczeć. Nasz chór przyszedł tu dziś pomilczeć. Jesteśmy tu dziś jak milczący las, który patrzy jak wycina się najpiękniejsze, najbardziej rozłożyste drzewo… Byłeś najlepszy – rozpoczął mowę pożegnalną Robert Jarociński, aktor Teatru Narodowego. Gdy mówił dalej, wielu zebranych przełykało łzy. - Twoje interpretacje, twoja praca głosem, wszystko było harmonijne, wzorcowe, wszystko się zgadzało: myśl, atmosfera i cała ta twoja niezrównana charyzma... Trudność pracy z tobą polegała na tym, że jak mówiłeś „honda” to słychać było jak pracuje silnik i który to rocznik pojazdu, a gdy mówiłeś „czekolada” - ślinianki zaczynały pracować. Taka była twórcza moc twojego głosu Krzysiu – mówił poruszająco przyjaciel Krzysztofa Banaszyka.
Zostawiasz słuchaczy, którzy zapisują internet „nieodżałowaniem, niedowierzaniem, niepogodzeniem”.
Przyjaciel zmarłego aktora wyliczał dalej: - Dlatego zostawiasz po sobie książki przeczytane lepiej, niż zostały napisane, gigabajty audiobookowych bestselerów, dziesiątki postaci filmowych, którym użyczyłeś głosu. Ale tak naprawdę te postaci po prostu miały szczęście mówić tobą i to czyniło je najbardziej nasyconymi, najmocniejszymi. Zostawiasz tysiące zachwyconych słuchaczy, zapisujących teraz internet całym „nieodżałowaniem, niedowierzaniem, niepogodzeniem”. I zostawiasz nas, uwielbiających cię, rechoczących z twojego poczucia humoru, wywracających oczami na twoje nocne telefony... – w tym momencie wielu zebranych w kościele z uśmiechami pokiwało głowami. Krzysztof rzeczywiście lubił dzwonić do przyjaciół nawet o godz. 3 nad ranem.
Gdy urna z prochami Krzysztofa opuszczała kościół, grzmiały w nim wielkie brawa. Ostatnie brawa dla utalentowanego aktora.
„Daj mi szansę jeszcze raz…”
Gdy urna z prochami Krzysztofa Banaszyka zasypywana była piachem na Cmentarzu Południowym w Warszawie, z głośnika płynęły słowa „Modlitwy” Tadeusza Nalepy: „Do Ciebie pieśnią wołam Panie, Bo ponoć wszystko możesz dać, Więc błagam daj mi szansę jeszcze raz, Daj mi ją ostatni raz…”
Na grobie, oprócz wieńców z białych kwiatów i szarfy z poruszającym napisem od córki Lenki, przykuwał wzrok ogromny wieniec ze słoneczników z szarfą od kolegów: „Będzie nam Cię brakowało Bananku”.
Wśród żegnających „Banana”, oprócz pogrążonej w żałobie rodziny i dzieci, było wielu aktorów. W kościele lub na cmentarzu dostrzegliśmy m.in. Annę Samusionek, Joannę Jeżewską, Maję Ostaszewską, Stefana Friedmanna, Piotra Bajora, Jana Aleksandrowicza, czy Wojciecha Majchrzaka. Stawili się też przyjaciele aktora z wędkowania – m.in. Robert Czebotar, Piotr Bąk, Sławomir Głazek, Olin Gutowski, czy Tomasz Lewandowski.
Krzysztof Banaszyk zmarł 1 sierpnia 2024 r., kilka tygodni po poważnej operacji. Miał 54 lata.
Wśród jego najsłynniejszych ról dubbingowych były: Simba z „Króla Lwa”, kapitan straży Lorda Farquaada ze „Shreka”, Sitka z bajki „Mój brat niedźwiedź”, Pan Fantastic z „Fantastycznej czwórki”, Oktawian z „Nocy w muzeum” , Lalo z „Ratatuj” czy Modliszka z „Kung Fu Pandy”.
Miłośnicy seriali pokochali go z roli w „Samym życiu”, a później jako Kobrę w „39 i pół”. Zagrał również w filmach: "Prymas. Trzy lata z tysiąca" z Andrzejem Sewerynem czy „Pułkownik Kwiatkowski” z Markiem Kondratem.
Był też przez wiele lat aktywnym członkiem zarządu Związku Zawodowego Aktorów Polskich.
Polecany artykuł: