Na 4 lata więzienia został skazany dróżnik, który w 2013 r. nie opuścił szlabanów na przejeździe w Kozerkach (Mazowieckie). Dwa pociągi uderzyły w auto, którym podróżowała Anna H. (+36 l.) wraz z dwójką dzieci. Dziewczynki miały wtedy 8 i 3 lata. Jej córeczki były ciężko ranne. - Organizacja ruchu na przejeździe była fatalna; osób oskarżonych mogło być więcej - ocenił sędzia. Wyrok w sprawie tej tragedii zapadł w czwartek (26.08.2021) w Sądzie Rejonowym w Grodzisku Mazowieckim po trwającym blisko sześć lat procesie - pierwsza rozprawa odbyła się we wrześniu 2015 r.
Zobacz koniecznie: Śmierć na przejeździe kolejowym. Dlaczego dróżnik nie zamknął zapór?
Do tego wypadku doszło 30 września 2013 roku. 36-letnia Anna H. wjechała na tory przy podniesionych zaporach, które były całkowicie sprawne. Najprawdopodobniej nie zostały opuszczone, ponieważ na wąskim przejeździe mijały się dwie ciężarówki. Kobieta wjechała tuż za jedną z nich. Nie zdążyła uciec przed pędzącym pociągiem - pisaliśmy o tej tragicznej sprawie w w październiku 2013 roku.
W 2014 r. do sądu trafił akt oskarżenia wobec dróżnika - Adama H. Obejmował on dwa zarzuty: sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym i spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym oraz poświadczenia nieprawdy w dokumentach kolejowych polegającego na sfałszowaniu przez dróżnika dziennika pracy. Śledztwo wykazało też, że dróżnik był pod wpływem narkotyków, choć przed sądem nie udowodniono, że zażył je świadomie.
W czwartek sąd uznał oskarżonego za winnego obu postawionych mu zarzutów.
Przeczytaj także: Śmierć zabrała te dzieci. Ich życie skończyło się za szybko. Te historie rozrywają serce
- Podstawową zasadą, którą ma obowiązek kierować się dróżnik, jest obowiązek dbania o bezpieczeństwo osób przejeżdżających przez przejazd. Nie ma wątpliwości, że z tego dbania Adam H. nie wywiązał się - wskazał w uzasadnieniu wyroku sędzia Mariusz Zawistowski.
Wskazał, że Adam H. był poinformowany z poprzednich punktów kontroli o tym, że pociągi wyjeżdżają.
- Mając to na uwadze najpóźniej o godz. 7.25 rogatki powinny być zamknięte, a dróżnik powinien czekać, aż pociągi przejadą. Adam H. tak nie zrobił i dopuścił, że o godz. 7.27 wjechały na przejazd pojazdy - powiedział sędzia i dodał, że mimo to dróżnik, widząc wtedy powoli jadące przez przejazd auta, nie zatelefonował do dyżurnych, aby wstrzymali ruch. O godz. 7.29 doszło do wypadku.
- Były dwie minuty na to, aby zareagować. Oskarżony miał ten czas - podkreślił sędzia Zawistowski.
Zobacz także: Jasnowidz Jackowski nagle to ujrzał. Śmiertelna trucizna! Mamy ciarki na całym ciele
Jednocześnie jednak sąd zaznaczył, że "w sprawie tej - wbrew pozorom - wystąpiła dość znaczna ilość okoliczności łagodzących". "Organizacja ruchu na tym konkretnym przejeździe była, używając eufemizmu, fatalna. Jeśli chodzi o ławę oskarżonych należało rozważyć, czy nie należało postawić zarzutów osobom odpowiedzialnym za to, jak ten przejazd wyglądał" - powiedział sędzia Zawistowski - przekazuje PAP.
Jak wyliczał sędzia, m.in. przejazd był zbyt wąski, a budka dróżnika nie zapewniała widoczności. "Kolejnym aspektem była zbyt mała liczba dróżników. Adam H. był tam sam, a konieczna było zapewnienie takich warunków bezpieczeństwa wiążących się z obecnością dwóch dróżników" - mówił.
- Jako okoliczność łagodzącą należy też ocenić sposób informowania o zbliżającym się pociągu. Tak naprawdę ten sposób nie zapewniał możliwości ustalenia przez dróżnika konkretnego miejsca położenia pociągu. Ten system podzwaniania, który funkcjonował, był systemem stosunkowo prymitywnym - wskazał ponadto sędzia Zawistowski.
Jak zaznaczył "dróżnik miał informację wyłącznie o tym, że pociąg wyjeżdża, ale gdzie się znajduje, to już było tylko w sferze domniemań; jeśli nie był w stanie go zobaczyć, to nie wiedział, czy przyjedzie za chwilę, czy też dopiero po jakimś czasie".
Sędzia powiedział, że podczas procesu ustalono także, że w momencie tragedii była bardzo gęsta mgła. Kobieta wjechała na przejazd bezpośrednio za jadącą powoli ciężarówką naruszając - jak uznał sąd - przepisy ruchu drogowego zabraniające wjazdu na przejazd nie upewniwszy się, czy istnieje możliwość jego opuszczenia. "Ponadto samochód pokrzywdzonej był zasłonięty przez ciężarówkę i oskarżony mógł nie mieć świadomości, że jakiś pojazd za tym samochodem ciężarowym się znajduje" - dodał.
- Konieczne było wypracowanie rozwiązań, które uniemożliwiłyby wjazd na ten przejazd pojazdów ciężarowych - ocenił Zawistowski. Wskazał, że jeden ze świadków zeznawał o zgłaszaniu przełożonym problemów z tym przejazdem, ale "nie było na to żadnej reakcji".
Ponadto - jak mówił sędzia - oskarżony działał na "jednym z najbardziej obciążonych przejazdów na tym odcinku", a ruch dodatkowo wzmógł się wówczas w związku z remontem pobliskiego wiaduktu.
- Niestety zamykając regulaminowo ten przejazd dróżnicy spotykali się z agresją kierujących, którzy nie chcieli czekać na otwarcie szlabanów i wymuszali gestami, słowami, trąbieniem, aby dróżnicy otwierali przejazd" - dodał sędzia zastrzegając jednak, że w sytuacji, która zakończyła się tragedią prób wymuszenia podniesienia szlabanów nie było.
Wyrok jest nieprawomocny. Przedstawiciele prokuratury oraz obrony i sam oskarżony nie byli obecni na jego ogłoszeniu.
Początkowo dróżnikowi nie postawiono zarzutów. Przesłuchany zaraz po wypadku, mówił, że nie uzyskał sygnału dźwiękowego o nadjeżdżającym pociągu z Grodziska, wobec czego podniósł zamknięty szlaban i wpuścił na tory kilka samochodów. Następnie, gdy otrzymał sygnał, zaczął zamykać szlaban, gdy już były na przejeździe samochody. Na kolejnych etapach sprawy oskarżony odmawiał wyjaśnień.
Proces wydłużyło m.in. oczekiwanie na liczne opinie biegłych, które były ponawiane. Wpływ na czas jego trwania miały także ograniczenia związane z pandemią.