Do koszmarnego wypadku doszło 13 grudnia o godz. 15:25 w Manach pod Tarczynem. Młode małżeństwo - ciężarna Angelika z mężem Arkiem i ich 2-letnia córeczka Anielka jechali do szkoły, skąd mieli odebrać starsze dzieci - siedmioletnią Agatę oraz dziewięcioletniego Antka. Jechali ulicą Wspólną w Manach - to lokalna, wiejska dróżka. Wiedzie przez nią niestrzeżony przejazd kolejowy. I to właśnie tam rozpędzony pociąg towarowy jadący z Dąbrowy Górniczej do Małaszewicz uderzył w samochód. 28-letnia Angelika i jej nienarodzony syn Jaś zginęli na miejscu. 2-letnią Anielkę ratownicy próbowali jeszcze reanimować. Niestety, życia dziewczynki nie udało się uratować.
Przeczytaj: Śledczy sprawdzą, jak zmarła Angelika i jej córeczka. Nowe fakty w sprawie tragedii w Manach
- Wypadek miał miejsce przy ul. Wspólnej. Tamtejszy przejazd jest oznakowany, nie ma tam rogatek - informowała Magdalena Gąsowska z policji w Piasecznie.
Pogrzeb rodziny odbył się przed świętami Bożego Narodzenia w kościele w Werdunie.
- Angelika przychodziła do kościoła nawet w zaawansowanej ciąży. W pandemii przychodziła i sprzątała Kościół - mówił duchowny w trakcie mszy pogrzebowej. Trumna z ciałami Angeliki, Anielki i Jasia trafiła do grobu, który utonął w kwiatach. Ale mimo upływu czasu pamięć o zmarłych nadal trwa. W niedzielę, 6 lutego, przy przejeździe kolejowym nadal płonął znicz. Stał też biały Aniołek, ktoś położył maskotkę. Przerażała absolutna cisza i ciemność, bo przejazd nie jest oświetlony. Można było usłyszeć jedynie krople padającego deszczu i przeszywający wiatr.