Niedługo zapadnie wyrok. Przed sądem zeznawała poszkodowana artystka i jej ojciec
W połowie ubiegłego roku media obiegła informacja o ataku na ulicy. Wszystko zaczęło się od niewinnego zdarzenia − jeden z kierowców miał zajechać drugiemu drogę, przez co doszło do awantury. Według informacji przekazywanych wtedy dziennikarzom przez menadżera artystki, jej ojciec został "spryskany gazem, wyciągnięty z samochodu i pobity, aż osunął się na ziemię".
W sierpniu 2024 roku sąd w wyroku nakazowym (bez udziału zainteresowanych stron) skazał za to Mateusza M. na sześć miesięcy więzienia, 20 godzin tygodniowo prac społecznych oraz zapłatę 2 tys. zł. nawiązki. Skazany się odwołał. Sprawa trafiła na wokandę. Za kilka dni zapadnie wyrok.
Mateusz M. przyznaje, że użył gazu, ale dlatego, że się wystraszył, a nie dlatego, że chciał atakować. − Zajechał mi drogę i wysiadł z auta. Prowokował mnie, groził i krzyczał, kopał auto, szarpał za lusterko. Przestraszyłem się tego mężczyzny. Nie wiedziałem z kim mam do czynienia. Gdy wrócił do swojego auta, wziąłem gaz, podbiegłem, psiknąłem mu w twarz i uderzyłem – opisywał przed sądem oskarżony o napaść.
W środę (12 marca) swoje wersje wydarzeń przedstawili poszkodowani artystka i jej ojciec. Wiktoria nie zgodziła się na publikowanie jej wizerunku na sali sądowej.
– Chcieliśmy odjechać, ale pan oskarżony podszedł do samochodu i zaczął bić tatę i pryskać gazem pieprzowym. Zaczęłam się dusić. Nie mogłam oddychać. Dostałam ataku paniki. Tata wyszedł z samochodu, żeby zatrzymać pojazd i zadzwonić po policję. Ja próbowałam wziąć telefon, ale nic nie widziałam na oczy – mówiła przed sądem.
– Jak zapiąłem pasy, nagle poczułem przy samym oku jakieś urządzenie, myślałem, że to pistolet. Jak zwróciłem wzrok w tym kierunku, to dostałem gazem – zeznawał pan Dariusz. Zapewniał, że zachowywał się spokojnie.
W przyszłym tygodniu sąd zdecyduje, czy podtrzymuje wyrok w tej sprawie.