Na dotykowym ekranie biletomatu stacjonarnego wybieramy, jaki bilet chcemy kupić, wrzucamy pieniądze i po chwili automat powinien nam wydrukować kartonik oraz wydać resztę. Niestety, tak się często nie dzieje. Wielu pasażerów odchodzi z kwitkiem i z duszą na ramieniu po prostu jedzie na gapę. Powód?
Biletomat nie lubi grubej kasy
ZTM nakazał wyznaczyć ograniczenia co do przyjmowanych kwot przy zakupie poszczególnych typów/wartości zakupu biletów. Za najpopularniejszy bilet jednorazowy, który kosztuje 2,80 zł, możemy zapłacić maksymalnie banknotem 10-złotowym, za dobowy (9 zł) maksymalnie 20-złotowym. Niestety, na automacie nie ma żadnej informacji, za ile musimy kupić biletów, by móc zapłacić banknotem np. 50 zł. I choć sprzedaż powinna trwać kilkadziesiąt sekund, często przy maszynach tworzą się kolejki. Pasażerowie próbują po kilka razy kupić bilet, a automat odrzuca ich banknot.
To samo dotyczy biletomatów w autobusach, które miały być alternatywą dla pozamykanych kiosków w niedziele i święta. Tu, żeby kupić kartonik z paskiem magnetycznym, musisz mieć w kieszeni monety.
Niestety, w Zarządzie Transportu Miejskiego nie dowiedzieliśmy się, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł i czy można to zmienić.
Przybylski: decyzję podjął ZTM
Mariusz Przybylski (33 l.), rzecznik obsługującej automaty Mennicy Polskiej, zapewnił, że jeśli tylko ZTM będzie chciał zmienić limity - to żaden problem dla Mennicy, ponieważ biletomaty działają w nowoczesnym systemie informatycznym. Musi być tylko sygnał z miasta. Poza tym w nowych biletomatach można zmagazynować 7 tys. monet sześciu nominałów. W dodatku teraz operator cały czas ma kontrolę nad pracą urządzeń, które sygnalizują szyfrem, czy np. ich zbiorniki na pieniądze nie są przepełnione. Ale jak na razie ZTM nie chce pomagać pasażerom.