W związku z 72. rocznicą Powstania Warszawskiego przedstawimy w "Super Expressie" kilka historii prześladowanych bohaterów, których po wojnie - zamiast zaszczytów i szacunku - czekały więzienia, katownie, zsyłki i inwigilacja. Barbara Kulińska (z domu Żugajewicz) ps. Zula jest jedną z tych osób. W czasie powstania była w batalionie im. Czesława Mączyńskiego i kompanii leśnej "Szarego" w rejonie Konstancina i Powsina. Pracowała w szpitalu, pomagała partyzantom.
- Jeden z wstrząsających momentów, jaki przeżyłam, to gdy przywieźli kolegę z przestrzelonym brzuchem. Miałam go opatrzyć. Gdy odkryłam prześcieradło, rana buchnęła strasznym smrodem, a wewnątrz kłębiły się robaki - opowiada pani Barbara. Ten wstrząs był niczym wobec tego, co miało ją spotkać po wojnie. Po tym, jak na 11 listopada 1945 roku zorganizowała uroczystą wartę na grobie kolegów powstańców. Czuwanie się odbyło. Za to już w grudniu UB zgarnęło ją dosłownie z progu domu w Klarysewie, w którym mieszka do dziś. - Nie zdążyłam sięgnąć klamki, gdy ktoś wykręcił mi ręce i wywlekł na drogę - opowiada. Trafiła do Białego Dworku, ówczesnej siedziby UB w Konstancinie. I tam - gdy odmówiła zeznań i współpracy - została skatowana.
- Byłam cała fioletowa. Plecy i nogi były granatowe, a z przodu od kopniaków miałam czarne siniaki. Nie mogłam zrobić kroku, bo bili mnie nawet w pięty. Nie wyobrażacie sobie, jaki to ból, gdy ktoś bije szpicrutą po piętach! - wspomina Barbara Kulińska. Została jej pamiątka - zniszczony kręgosłup i wieloletnia trauma. Pod obserwacją UB była blisko 10 lat. Nie mogła pójść na wymarzone studia prawnicze, trafiła na psychologię.
- Przez pięć lat nauki miałam przy sobie cienia z bezpieki. Chodził za mną i milczał. Nie zamieniłam z nim jednego słowa - wspomina. Gdy po latach dostała swoją teczkę z IPN, wyczytała, że donosiło na nią. 13 osób. - Spałam z tą teczką i myślałam, kto? Kto mógł donieść nawet to, że listy od kolegów z Ameryki trzymam w przedwojennym pudełku po czekoladkach? Nie wiem. Teraz już nie chcę wiedzieć. - mówi kombatantka.