Już w czwartek, 11 listopada, minie równy rok od krwawych zamieszek w Warszawie. Marsz Niepodległości 2020 nie należał do najspokojniejszych i najbardziej radosnych przemarszów w stolicy. Mimo, że w dobie pandemii miał on odbyć się w formie zmotoryzowanej, tłum wyszedł na ulice. Hordy maszerujących trzymali w rękach odpalone race i krzyczeli hasła "czołem wielkiej Polsce" i "Bóg honor i ojczyzna".
Przy rondzie de Gaulle'a rok temu doszło do słynnej "Bitwy o Empik". Przy salonie ktoś rzucił petardą i rozpoczęła się bójka maszerujących z policją! Mundurowi zaczęli strzelać (najprawdopodobniej ślepakami) do agresywnych nacjonalistów. To jednak nie pomagało. Bójka przybierała na sile i brutalności.
- W rejonie ronda de Gaulle’a grupy chuliganów zaatakowały policjantów chroniących bezpieczeństwa innych ludzi. Do działań wprowadzono pododdziały zwarte. W celu przywrócenia porządku prawnego wykorzystywane są środki przymusu bezpośredniego - informowała wówczas stołeczna policja.
Zdaniem organizatorów Marszu Niepodległości 2020, uczestnicy przemarszu jedynie bronili się przed "lewackimi bojówkami". - Zachowanie przedstawicieli Marszu Niepodległości mówiących o "policyjnych prowokacjach" to przykład skrajnego fałszu i nieodpowiedzialności. Takie wystąpienia służą wyłącznie zaognianiu konfliktowych sytuacji i podburzaniu chuliganów atakujących funkcjonariuszy - odpowiadała wtedy Komenda Stołeczna Policji.