Blondynka zmiażdżyła jądro rolnikowi
Pan Czesiek* (58 l.) wychowywał się przy koniach. Hodowali je jego pradziadek, dziadek i ojciec. Teraz on sam ma pięć klaczy, które zaprzęga czasem do drewnianego wozu, żeby je rozruszać. Tak też było feralnego popołudnia. Rolnik skosił zboże kombajnem, ale na rżysku pozostało jeszcze sporo słomy. - Zaprzęgłem moją Blondynkę do wozu i pojechaliśmy na pole. Nagrabiłem kilka kupek i usiadłem, by zapalić papierosa. Wtedy zadzwoniła moja żona i nie spostrzegłem, jak spadł mi tlący się popiół. Po chwili cały wóz stał w ogniu - relacjonuje nam 58-latek. Rolnik kocem stłumił ogień i pobiegł wyprzęgnąć Blondynkę.
Nagle rozegrał się dramat. Gdy odpinał z tyłu już ostatni pas od uprzęży, klacz nagle wierzgnęła i z całej siły kopnęła go w podbrzusze. Trafiła prosto w najczulsze miejsce! Mężczyzna upadł z bólu na ziemię i zadzwonił po pomoc. Córka i zięć odwieźli go do szpitala. Badania wykazały, że ma pękniętą miednicę i poważny uraz jądra, którego najprawdopodobniej nie uda się już lekarzom uratować. Grozi mu amputacja.
Nauczka na całe życie
- No cóż, za błędy trzeba płacić i nic nie mogę poradzić. Blondynka przecież nie okaleczyła mnie specjalnie, po prostu przestraszyła się ognia, a ja nie powinienem podchodzić do niej od tyłu - bije się w piersi mężczyzna.
*imię zmienione na prośbę rannego rolnika
Listen on Spreaker.