To jedna z bardziej szokujących urzędniczych historii. Jej bohaterowie to niepełnosprawne ruchowo rodzeństwo - Jolanta (55 l.) i Robert (56 l.) Stefańscy, właściciele naroż-nej działki w Wawrze. W 2001 roku postanowili skorzystać z wchodzącej w życie ustawy dającej prawo do odszkodowań za przejęte przez państwo i samorządy grunty. Wcześniej wojewoda przekazał miastu dwa fragmenty działki Stefańskich, na których przebiega droga. Złożyli wniosek, ale zamiast pieniędzy dostali z powrotem swój teren, bo minister infrastruktury podważył decyzję wojewody. Działki wróciły do ich ksiąg wieczystych, ale nadal były bezużyteczne, bo drogi przecież nie zniknęły.
- Pisaliśmy do prezydent miasta, proponując wywłaszczenie, odsprzedaż lub chociaż wydzierżawienie. Nasi sąsiedzi dawno załatwili sprawy, a u nas odzewu nie było - mówi pani Jolanta. W 2009 roku zrozpaczeni postanowili zmobilizować urzędników, stawiając parkan w połowie drogi. Reakcja nie była jednak taka, jak chcieli. Urzędnicy wnieśli sprzeciw wobec robót. Stefańscy grzecznie budowę przerwali i zaskarżyli urzędniczy sprzeciw. Gdy wojewoda przyznał im jako właścicielom terenu rację, znów postawili płot. Jakież było ich zdziwienie, gdy we wtorek rano zobaczyli robotników i wiceburmistrza dzielnicy Adama Godusławskiego, który zagrzewał do rozbierania parkanu. Rozmowy nic nie dały. - To zupełna samowola władzy! - mówi wzburzona pani Jolanta.
Urzędnicy z Wawra upierają się, że Stefańscy płot stawiają nielegalnie. Twierdzą, że księgi wieczyste nie są tutaj istotne. - Dzielnica jest zarządcą dwóch spornych dróg, jest zobowiązana do utrzymywania ich w odpowiednim stanie - mówi Andrzej Murat, rzecznik dzielnicy, i dodaje, że płot został komisyjnie zdeponowany.
Stefańscy są oburzeni, że urzędnicy nie liczą się z prawem własności i prawomocnymi decyzjami. - Te działki to w sumie 191 mkw. wartych około 70 tys. zł. Nie stać nas na taki prezent dla miasta - kwituje sprawę pan Roman.