Tragedia pod Marianowem. Bogdana zabiły ukochane byki
Pan Bogdan J. za kilka godzin spędzonych w gospodarstwie swojego brata Stanisława J. (62 l.) pod Marianowem (woj. mazowieckie) oddałby wszystkie pieniądze. Nie wyobrażał sobie tygodnia, w którym nie mógłby przebywać wśród swoich ukochanych byków, które od wielu lat hodował pan Stanisław.
Kiedy Bogdan pod koniec grudnia ubiegłego roku przyjechał do brata, który się rozchorował, wiedział, że pozostanie tu kilka dni, by pomóc mu przy inwentarzu. Do jego zadań należało wrzucenie sienna i paszy do zagród z krowami i bykami. Wstawał co świt i z uśmiechem na twarzy zabierał się do roboty. Przemykał między bykami jak zaprawiony w boju hodowca tych niebezpiecznych dla ludzi zwierząt. Jak mówił, wiedział doskonale, że kilkusetkilogramowe byki nic mu nie zrobią, bo przecież je karmi.
Czytaj dalej pod materiałem wideo.
Nieszczęśliwy wypadek doprowadził do śmierci
Wszystko było dobrze przez 5 dni pobytu w gospodarstwie brata. Szóstego dnia do krów przyjechał lekarz weterynarii.
– Powiedział, by wyprowadzić chore krowy poza oborę, bo chciał je dokładnie zbadać – opowiada Szczepan (60 l.), drugi brat Bogdana.
– W tym czasie Boguś stał z widłami w zagrodzie byków, które spostrzegły wyprowadzone krowy. Zaczęły biegać wokoło jak oszalałe. Wtedy Bogdan zniknął mi z oczu. Wiedziałem, że kolosy przewróciły go w błoto i ruszyłem mu na pomoc. Brat leżał w potwornym błocku, wijąc się z bólu. Od razu zawieźliśmy go do szpitala. Miał potwornie siniaki i stłuczone organy wewnętrzne. Po dwóch tygodniach na swoją prośbę wyszedł ze szpitala, bo już pomału chodził i sam wstawał z łóżka – pan Szczepan pokazuje kurtkę Bogdana.
Niestety po tygodniu pobytu w domu Bogdan poczuł się bardzo źle. Znowu trafił do szpitala, gdzie zmarł wskutek powikłań po urazach wewnętrznych.
– Zawsze przestrzegałem go przed tymi zwierzętami – ociera łzy pan Szczepan.