Spis treści
- W lesie znaleziono ciało cenionego biznesmena. Został postrzelony w głowę i plecy
- Kto dopuścił się tak potwornej zbrodni? Zszokowani mieszkańcy zachodzili w głowę
- Oskarżono byłego policjanta. "Zawsze stawałem po stronie dobra"
W lesie znaleziono ciało cenionego biznesmena. Został postrzelony w głowę i plecy
W filmie „12” z Nikitą Michałkowem jest taka powtarzająca się scena, jak pies biegnie ulicą, trzymając w zębach poszarpaną ludzką dłoń. Podobna scena miała miejsce w rzeczywistości, pod Warszawą, w 2011 roku. Miesiąc po tym, jak w tajemniczych okolicznościach zaginął znany miejscowy biznesmen związany z rynkiem nieruchomości Dariusz S. Prowadził interesy w Legionowie. I tam był widziany po raz ostatni. Jego auto znaleziono na ul. Myśliborskiej na Białołęce. Było zamknięte. Kierowcy w nim nie było.
Miesiąc później sygnał pojawił się z okolic Kałuszyna. – Usłyszałam ujadanie obok obory. Wyszłam i zobaczyłam sforę psów, które walczyły o kawał mięsa. Kiedy podeszłam bliżej zorientowałam się, że to ludzka ręka – mówiła „Super Expressowi” w marcu 2011 roku właścicielka gospodarstwa w Kałuszynie. Owczarek niemiecki należący do właścicieli posesji przytargał na podwórko kawałek ludzkiego ciała. Natychmiast zadzwonili na policję.
Kto dopuścił się tak potwornej zbrodni? Zszokowani mieszkańcy zachodzili w głowę
Trop zaprowadził śledczych do pobliskiego lasu. Tam znaleźli zwęglone ciało, a właściwie jego fragmenty – głowę z częścią korpusu, fragmenty rąk i część nogi. Badania DNA potwierdziły, że to szczątki zaginionego w lutym 2011 roku Dariusza S. Zwłoki nosiły ślady czterech ran postrzałowych – denat otrzymał dwie kulki w głowę i dwie w plecy. Sprawca, który dopuścił się tak potwornej zbrodni, próbował również zatrzeć ślady, podpalając ciało. – To byli porządni ludzie. Widać było, że mają pieniądze, ale nie zadzierali nosa. Jak trzeba było to pomogli, do miasta podwieźli. Kto mógł chcieć go zabić? – zachodzili w głowę zszokowani mieszkańcy Bukowa, w którym przed śmiercią mieszkał biznesmen.
Mordercą okazał się wysoki rangą policjant – człowiek zaufania publicznego – komendant komisariatu policji na Białołęce Mariusz W. Dariusz S. wynajmował lokal użytkowy żonie komendanta. Kobieta prowadziła w nim sklep odzieżowy. Relacje między nimi były napięte, bo rodzina była winna przedsiębiorcy kilkanaście tysięcy złotych. Rodzina nadkomisarza W. nie płaciła czynszu za wynajmowany lokal i miała gigantyczny kredyt w banku. Wszystko wskazywało na to, że policjant zabił, bo przedsiębiorca żądał od niego szybkiej spłaty długu.
W toku śledztwa na jaw wyszły kolejne fakty obciążające byłego komendanta. W dniu morderstwa pobrał z policyjnego magazynu pistolet P-64, który należał do jednego z jego podwładnych. Z tej broni oddał śmiertelne strzały do Dariusza S. Na butach komendanta były też ślady ziemi i ściółki leśnej zgodne z próbkami pobranymi z miejsca zbrodni. W. próbował mataczyć – miał nakłaniać swoich podwładnych do składania fałszywych zeznań. Polecił im między innymi sfałszowanie dokumentacji dotyczącej godziny zwrotu broni. Uszkodził mechanicznie lufę pistoletu, by utrudnić balistyczne potwierdzenie, że to właśnie z tej broni oddano strzały. Ale nic to nie dało.
Oskarżono byłego policjanta. "Zawsze stawałem po stronie dobra"
Mariusz W. na ławie oskarżonych zasiadł 2012 roku. Proces trwał ponad cztery lata. Były komendant przez cały czas utrzymywał, że jest niewinny. Twierdził, że nie miał motywu, a w dniu morderstwa zajmował się rutynowymi obowiązkami służbowymi. Gdy żona zamordowanego jechała z zapasowymi kluczykami na Białołękę, by rozpoznać i otworzyć porzucony samochód, był tam też sam komendant białołęckiej policji, choć rzadko się zdarza, by funkcjonariusz tej rangi jeździł do porzuconego auta. − Stała się rzecz straszna, zginął człowiek, ale ja z tą sprawą nie miałem i nie mam nic wspólnego. Zawsze stawałem w obronie osób słabszych i zawsze stawałem po stronie dobra. Przez 20 lat pełniłem nienaganną służbę − mówił Mariusz W. przed sądem.
Prokuratura utrzymywała jednak, że motywem była złość i frustracja wynikająca z problemów finansowych żony oraz napiętych relacji z Dariuszem S.
Wyrok zapadł 26 listopada 2015 roku, na podstawie poszlak. Nigdy nie padł żaden konkret dotyczący miejsce, ani szczegółów morderstwa. – Oskarżonego Mariusza W. uznaje za winnego tego, że w dniu 11 lutego 2011 roku w nieustalonym miejscu, działając z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia Dariusza S. oddał co najmniej cztery strzały z pistoletu P-64 kaliber 9 mm, z czego dwa w głowę i dwa kolejne w plecy, w wyniku czego spowodował zgon pokrzywdzonego, a następnie podpalił zwłoki, na skutek czego uległy one częściowemu spaleniu. I za to na podstawie tego przepisu został skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności − przekazała „Super Expressowi” treść wyroku Katarzyna Brogosz z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.
Oskarżony odwołał się od wyroku, ale w październiku 2016 roku Sąd Apelacyjny podtrzymał decyzję, uznając ciąg poszlak za wystarczający do wydania wyroku skazującego.