Filip F., do 2010 roku radny PO na Mokotowie, od blisko trzech lat zarządza spółką, która prowadzi doradztwo. Jego pracownicy dzwonią do przedsiębiorców i oferują pomoc w uzyskaniu unijnych dotacji. Chętni otrzymują kurierem plik dokumentów z ankietą do wypełnienia i płacą 246 zł, a więc mniej niż 250 zł kwalifikowane już jako przestępstwo. Potem mają czekać i jak wynika z wpisów pokrzywdzonych w Internecie, czekają do dziś. Prokuratura nie zajmuje się sprawą.
- Otworzyłem kopertę i od razu wiedziałem, że to oszustwo i żadnego dofinansowania nie będzie. Wysłałem ankietę, ale odzewu nie było. Potem w ogóle nie można było się tam dodzwonić - mówi Bogdan Petrykowski (35 l.), przedsiębiorca z Warszawy, który jest w kontakcie z setkami poszkodowanych osób i jako jeden z niewielu odzyskał pieniądze. - Nic mu nie można zrobić, bo wszystko robi legalnie, korzystając z zalet przepisów o niskiej szkodliwości społecznej. Ale to jawne złodziejstwo w biały dzień - nie szczędzi ostrych słów.
Filip F. twierdzi, że oskarżanie go o oszustwo to pomówienia, które wynikają z... niezrozumienia zasad działania jego firmy.
- My wykonujemy analizy dla klientów, oceniamy dopasowanie pomysłu do konkretnych projektów europejskich, nie gwarantujemy uzyskania dofinansowania. Żeby uzyskać analizę, trzeba odesłać nam ankietę, a wiele osób tego nie robi - tłumaczy. Negatywne komentarze też potrafi wytłumaczyć. - Ich autorzy to w większości byli pracownicy i osoby, które nie skorzystały z naszych usług - dodaje.
Sprawę kontrowersyjnej działalności inaczej oceniają władze PO na Mokotowie.
- Byłem zmuszony podać go do koleżeńskiego sądu partyjnego, który zajmie się sprawą 19 sierpnia. Moim zdaniem dla takich osób w Platformie nie powinno być miejsca - mówi Jan Orgelbrand (65 l.), szef koła PO na Mokotowie.