Pan Czesław Gliszczyński (78 l.) trzy lata temu miał zawał. Od tamtej pory z kardiologiem widzi się dwa razy do roku, a brakujące recepty uzupełnia w przychodni przy ul. Jadźwingów na Mokotowie.
- Zawsze zostawiałem w recepcji kartkę z prośbą o receptę, a mój lekarz na podstawie mojej karty i znając mnie przecież doskonale, wypisywał co trzeba, więc na drugi dzień mogłem wykupić leki - opowiada. Myślał, że po awanturze o recepty nadal będzie mógł tak robić. W przychodni usłyszał jednak, że ma stanąć w kolejce jak wszyscy.
Przeczytaj koniecznie: NFZ każe chorym stać w kolejkach. Lekarz NIE WYPISZE recepty jeśli PACJENT nie przyjdzie do gabinetu
Zbulwersowany napisał więc list do minister Ewy Kopacz. "Uzgodniono, że wydawanie recept odbywać się będzie na starych zasadach" - przeczytał w odpowiedzi. Z listem w ręku udał się więc do swojej lecznicy. Jednak jej pracownicy nie przejęli się tym.
- Przecież tu nie chodzi tylko o wypisanie recepty, ale i o wyłapanie ewentualnego niewłaściwego leczenia - tłumaczy dr Izabella Palińska, kierownik lecznicy. - Pacjent może zadzwonić, zapytać, kiedy może przyjść i wejść po receptę między umówionymi wcześniej pacjentami - zapewnia. Innymi słowy - zamiast kilku godzin w ogonku po numerek do lekarza, chorzy mają teraz spędzać kilka godzin w gigantycznej kolejce przed gabinetem.