W sprawie dudniących ciężarówek, łamiących zakaz wjazdu pojazdom ważącym powyżej 3,5 tony interweniowaliśmy w kwietniu. Wtedy po raz kolejny mieszkańcy ul. Konwaliowej postanowili prosić o pomoc media. Problem zgłosiliśmy do Zarządu Dróg Miejskich i Inspekcji Transportu Drogowego. Drogowcy skomentowali krótko – od pilnowania przestrzegania przepisów są odpowiednie służby. Inspektorzy stwierdzili zaś, że przeprowadzali tam kontrole, które nic nie wykazały. Przełom nastąpił gdy o pomoc poprosiliśmy radnego dzielnicy Filipa Pelca, który napisał interpelację skierowaną do policjantów. W poniedziałek, 9 maja, dotarła do niego napawająca nadzieją odpowiedź. - Po otrzymaniu wskazanej wiadomości zostały wdrożone działania prewencyjno-kontrolne z zadaniem reagowania na kierujących pojazdami, wjeżdżającymi w strefę ograniczenia tonażowego – napisał naczelnik wydziału ruchu drogowego komendy stołecznej policji mł. insp. Dariusz Ejsmont.
Jak wynika z pisma, policjanci obiecują, że w przypadku nakrycia kierowców ciężarówek na łamaniu przepisów będą ich karać. - Wyrażam przekonanie, że przeprowadzone czynności zaradcze przyniosą wymierne efekty i znacząco ograniczą występowanie nieprawidłowości opisanych w interpelacji – dodał naczelnik.
Mieszkańcy niewielkiej ulicy Konwaliowej na Białołęce od blisko 30 lat przeżywają prawdziwy koszmar. Do pobliskich firm budowlanych jeżdżą ważące kilkadziesiąt ton ciężarówki. Kierowcy skracają sobie drogę, wjeżdżając pod zakaz i lawirują między domami. - My byliśmy tu pierwsi. Nasze domy są przedwojenne. Dopiero potem powstały firmy budowlane. Dlaczego mamy cierpieć nie z naszej winy? - mówił pod koniec kwietnia Piotr Kozłowski (55 l.), jeden z mieszkańców.
Wyładowane tiry nie tylko nie dają spokoju mieszkańcom, lecz także rujnują budynki. - Co roku musimy szpachlować i malować pęknięcia w ścianach całego domu. Tak nie da się żyć – dodała inna lokatorka, Izabela Piekarska (70 l.), która pokazała dziennikarzom „SE” świeże szczeliny i ubytki w jej miejscu zamieszkania.