Koszmarny wypadek na Jagiellońskiej w Warszawie. Nie żyje czteroletni chłopczyk
Do rozrywającej serce tragedii doszło w piątkowe przedpołudnie, 12 sierpnia, przy ul. Jagiellońskiej w Warszawie. Drzwi starego tramwaju numer 18 przytrzasnęły nóżkę czteroletniemu chłopcu. Tramwaj ruszył, ciągnąc za sobą po kamienistym torowisku bezbronnego malca. Chłopczyk nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Zginął w potwornych okolicznościach na oczach przerażonej babci.
Jak po wypadku zapewniały Tramwaje Warszawskie, skład, który feralnego dnia kursował w kierunku pętli na Żeraniu, był w pełni sprawny technicznie. - Wagon spełnia wszystkie wymogi bezpieczeństwa określone w rozporządzeniu. Dotyczy to także systemów bezpieczeństwa drzwi i systemu zapobiegania przytrzaśnięcia pasażera - poinformował wówczas Maciej Dutkiewicz, rzecznik prasowy Tramwajów Warszawskich.
Sprawą tragicznej śmierci chłopca zajęła się prokuratura. Śledczy przesłuchali już świadków, sprawdzili nagrania z okolicznego monitoringu, prześwietlili telefon motorniczego i powołali biegłego z zakresu ruchu drogowego. Nadal jednak nieznane są jego ustalenia. Jak przekazała nam prok. Katarzyna Skrzeczkowska z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, wciąż czekają na opinię biegłego i nie wiadomo, kiedy dokładnie się ona pojawi.
Miejsce tragedii rozświetlają znicze
Blisko pięć miesięcy po tragedii na torach postanowiliśmy odwiedzić to miejsce. Widok, jaki zastaliśmy, chwyta za serce. Pamięć o tym, co wydarzyło się w sierpniu, nie umarła. Na schodach wiaduktu, tuż przy torach tramwajowych, płoną znicze. Obok nich leżą pluszowe maskotki. Widząc to, nie sposób przejść obojętnie, bez refleksji i wspomnień małego, bezbronnego chłopca, który z niewyjaśnionych przyczyn zbyt wcześnie powiększył grono Aniołków.
Listen on Spreaker.