Wywiad

Danuta Dworakowska ps. Lena wspomina po 80 latach: Pamiątkę z Powstania Warszawskiego noszę w sobie

2024-08-01 5:23

Danuta Dworakowska ps. Lena (96 l.) strzelec AK ze zgrupowania „Ruczaj”, w Powstaniu Warszawskim sanitariuszka w batalionie „Gozdawa”, wrażliwa 16-latka z artystycznego domu muzyków, która wynosiła rannych spod gruzów szpitali, niosła pomoc sanitarną na pierwszej linii frontu. Jak mówi, w dwa miesiące walk o Warszawę stała się starsza o kilka lat. Po wojnie pianistka. Była pierwszą wykonawczynią w Polsce Koncertu fortepianowego Strawińskiego. Swe interpretacje m.in. utworów Chopina utrwaliła na kilku płytach.

Danuta Dworakowska wspomina: Pamiątkę z powstania noszę w sobie

„Super Express”: Jak wyglądał pani pierwszy dzień powstania?

Danuta Dworakowska: To nie jest łatwe pytanie. To był huragan zdarzeń i myśli, że człowiek nie mógł się w tym odnaleźć.”Czy to już?”, „Czy rzeczywiście?”

„SE”: Towarzyszyła temu duża niepewność?

- Tak, ponieważ strzelaniny w Warszawie słyszeliśmy od początku wojny. Do takich hałasów i niepokojów byliśmy przyzwyczajeni. Tym razem dowiedzieliśmy się, że to rzeczywiście jest powstanie. Nasz sąsiad w czasie okupacji pracował jako rikszarz i miał zawsze dobre wiadomości. Wpadł jak huragan i powiedział: „Zaczęło się!”. Oczywiście to się zaczęło wcześniej niż powinno, dlatego naród był troszeczkę zdezorientowany. W moim domu się tego spodziewaliśmy, mówiło się o godzinie „W”, więc nie byliśmy zaskoczeni.

 - Czy w w tych pierwszych dniach była radość?

- To nie była radość, to było coś innego… To była euforia! Szok, pełnia szczęścia, już, nareszcie! Oczywiście, przecież oni (Rosjanie – red.) stoją za Wisłą, to nam pomogą. Powstanie przecież miało trwać tydzień, a wyszło jak zawsze… W każdym razie jeśli chodzi o bardzo ważne momenty przeżyć, jak się one kształtowały i w jakim kierunku, kiedy zorientowaliśmy się, że ubywa nam Starówki – byłam tam cały miesiąc, potem kanałami przeszłam do Śródmieścia – to ta euforia tak gasła, gasła i gasła… Ta ciemna siła rzeczywistości przygniatała nas coraz bardziej. Pamiętam, jak szłam z Domu Pod Królami na Długą 7…

- Długa 7, szpital powstańczy, dziś budynek Archiwum Akt Dawnych, na którym z okazji obchodów wyświetlany będzie mapping opowiadający właśnie o Powstaniu...

- Dużo było wtedy bombardowań, strzelali też z Dworca Gdańskiego… Zawzięli się na tę Starówkę, przecież miał nie zostać kamień na kamieniu i prawie tak się stało. Doszłam, odwracam się, a już nie ma tego domu, obok którego parę minut temu szłam. To są przeżycia, których się nie zapomina. A że czasem wraca to we śnie, to chyba nic dziwnego. Musieliśmy jako młodzi ludzie widzieć tyle najgorszego, co może w życiu być… Ja jestem z domu muzyków, sztuki, książek, poezji i domu w ogóle trochę nierealnego, a zderzyłam się twarzą w twarz z najbardziej brutalnym obrazem życia. To było straszne, trudno się było pozbierać. Nie wszystkim udało się wyjść z tego cało psychicznie tak, jak mnie.

- Jaką radę miałaby pani dla młodych ludzi, którym świat wali się na głowę. Jak poradzić sobie z takimi doświadczeniami?

- Mam wrażenie, że to jest bardzo trudne, ponieważ każdy z nas odbiera życie inaczej. Ja po dwóch miesiącach powstania byłam „starsza” o kilka lat. Przekonałam się, że to, czego mnie uczyli w domu - to środowisko romantyków, muzyków, będących w sztuce między poezją a Chopinem - to nie ma nic do rzeczy. Stałam się bardzo odpowiedzialna prawie za całą rodzinę. Nie było wtedy czasu na zastanawianie się. Po takiej katastrofie najlepiej stawia na nogi… następna katastrofa.

- Co było tą katastrofą w pani przypadku?

- Cała rodzina była porozrzucana, nie wiadomo było, jak i gdzie mamy się zbierać. Na szczęście mieliśmy dobry adres, bo rodzice pochodzili z Łodzi, a tam był względny spokój. Wszyscy pisaliśmy do babci jak do punktu kontaktowego. Ten moment, gdy nie wiedzieliśmy gdzie tato, gdzie mama. Siostra była - jak się później okazało – w poważnym stanie. Mama się załamała kompletnie. Taty długo nie było, bo powstanie zastało go po prawej stronie Wisły. Był wtedy już bardzo chory. W efekcie to ja musiałam stanąć na czele całej rodziny.

- Czy jakieś obrazy szczególnie wracają we śnie?

- Nie tak konkretnie, ale te zapadające się domy, wybuchający ogień… Potem jak się patrzy, gdy opadnie ten kurz i widzi się przylepiony piec kaflowy do ocalałej ściany i jeszcze obrazki na niej… Mieszkałam w Domu Pod Królami, róg Hipotecznej i Daniłowiczowskiej. Był dom, który został w powstaniu szybko zajęty. Po trafieniu przez bombę wyglądał jak kawałek odciętego tortu. Na parterze były białe, na piętrze zielone, potem żółte i na końcu różowe ściany. Ale to już chora wyobraźnia. Po powstaniu mam wrażenie, że nikt z nas zdrowej wyobraźni już nie miał. Przez to wszystko ona rozchorowała się chyba już na całe życie.

- Czy ma pani wciąż jakąś pamiątkę z czasów wojennych, powstańczych?

- Owszem. Mam tę pamiątkę w sobie. Odłamek. Siedzi we mnie, bardzo dobrze się czuje i od czasu do czasu tylko daje znać o sobie. Nie chcieli go wyjmować, bo jest w takim miejscu, że byłoby to niebezpiecznie. A ponieważ on mi nie szkodzi, tylko od czasu do czasu złości się na pogodę i się wierci, to można z nim żyć. Myśmy się już z tą moją powstańczą pamiątką zaprzyjaźnili.

Rozmawiał Mateusz Kobyłka

Listen on Spreaker.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki