53-letni Marek pojechał do Piaseczna. Na co dzień mieszkał na warszawskim Targówku. Pod stolicę udał się na spotkanie z klientem, który winien mu był 25 tysięcy złotych. Mężczyzna pojechał na spotkanie i długo nie wracał. Nie można było się z nim skontaktować, więc rodzina zaczęła się martwić.
Jak podaje „gazeta.pl”, tylko dzięki lokalizacji jego telefonu oraz systemowi namierzania samochodu, córka Marka i jej chłopak odnaleźli porzucone w Pilawie auto 53-latka. Samochód był otwarty, z kluczykami w środku, ale po Marku nie było ani śladu.
Zaginięcie mężczyzny zostało zgłoszone na policję. Funkcjonariuszom udało się zrekonstruować trasę, którą podróżował Marek. To doprowadziło ich do miejscowości Solec − 40 kilometrów od znalezionego wcześniej auta.
W jednym z dużych, niewykończonych domów, natrafiono na przerażający widok. Jak przekazuje „gazeta.pl”, na terenie budowy znaleźli czarną folię z czerwonymi plamami, a po dokładniejszym przeszukaniu terenu odkryto fragment obciętej ludzkiej ręki oraz inne części ciała, które wyglądały, jakby ktoś próbował je spalić w wiadrze.
Policjanci natychmiast rozpoczęli poszukiwania podejrzanych osób. Na miejscu tragedii spotkali mieszkańca Konstancina-Jeziorny, który w przeszłości zlecał Markowi pracę. 45-letni Marcin Z., były funkcjonariusz Komendy Stołecznej Policji, otworzył im drzwi do swojego domu. W środku znaleziono dokumenty zmarłego 53-latka i młotek. Marcin Z. został zatrzymany.
Jak udało się ustalić dziennikarzom „gazety.pl” Marcin Z. usłyszał w prokuraturze w Piasecznie zarzut zabójstwa Marka D. Ze względu na powiązania rodzinne, sprawa została przeniesiona do Wołomina. Podejrzany, który ostatnio pracował jako kierowca tira, był opisywany jako wzorowy ojciec. Teraz poddany zostanie obserwacji psychiatrycznej, aby ustalić, czy był poczytalny w momencie popełnienia zbrodni.