Brutalny napad na dwóch chłopaków. Mariusz D. został dźgnięty nożem w serce
Był chłodny, wrześniowy wieczór 2011 roku. Szczupły, przystojny pasjonat rowerowej jazdy Mariusz D. zwany "Kojotem" i jego przyjaciel Rafał wybrali się na rowerową przejażdżkę. Zatrzymali się na chwilę w parku Dębinki w Zielonce, by odetchnąć. Było ciemno. Dochodziła godzina 22. Ale to niemal centrum miasta – tuż obok urzędu i stacji kolejowej. Mariusz mieszkał za torami, miał niedaleko, ale tego dnia do domu nie dojechał. Rowerzyści nie mieli pojęcia, że znaleźli się jednak w złym czasie i w złym miejscu. Stanęli na drodze grupie chuliganów z Ząbek, skupionych wokół zdegenerowanego 23-latka, którego wtedy "bała się ulica".
Siedzących na ławce mężczyzn otoczyła czteroosobowa grupa, żądając oddania wszystkiego, co mają. Chodziło im przede wszystkim o rowery. Gdy Mariusz i Rafał zaprotestowali, zwykły rabunek przerodził się w akt niewyobrażalnej przemocy. Agresja napastników eskalowała w zastraszającym tempie. Degeneraci zaczęli bić swoje ofiary pięściami i rozbitymi butelkami, a jeden z nich wyciągnął nóż.
– Siedzieliśmy na ławce. Rozmawialiśmy, słuchaliśmy muzyki z telefonu. Przechodziły cztery osoby. Zaczepiły nas. Od tego zaczęła się awantura. Ja dostałem kilkanaście razy butelką. Kolega został dźgnięty nożem. Tylko kątem oka widziałem jak okłada go dwóch napastników – wspominał Rafał w programie "Uwaga TVN". Oprawcy zadali mu kilka ciosów nożem, w tym jeden w serce, po czym wsiedli do taksówki i uciekli. Jak się później okazało, jakby nigdy nic pojechali do swoich domów, do Ząbek.
Mariusz D. po napaści instynktownie próbował ratować się ucieczką na rowerze, ale po przejechaniu zaledwie kilkudziesięciu metrów upadł na ziemię. Gdy dojechał do niego Rafał, zobaczył, że mocno krwawi. On sam miał tylko pociętą nożem kurtkę. Wezwał pomoc, ale było późno. "Kojot" zmarł następnego dnia w szpitalu, pozostawiając pogrążoną w żałobie rodzinę i przyjaciół. Osierocił córkę, z którą po rozwodzie z żoną miał świetny kontakt. Zresztą, z żoną też. – Był generalnie niekonfliktowy. Raczej chętny, żeby komuś pomóc, niż przyłożyć. Pracował w zakładzie w Zielonce jako operator wtryskarki. Ale prawdziwą jego pasją były rowery – pisała o nim później "Gazeta Wyborcza".
Policja natychmiast wszczęła intensywne poszukiwania sprawców tej potwornej zbrodni. Miesiąc po zbrodni funkcjonariusze zatrzymali czterech mężczyzn: Łukasza Ch., Artura F., Damiana K. i Artura M. Jak wpadli na ich trop, to do dziś tajemnica. W aktach sprawy znajduje się tylko anonimowa notatka: "zainteresujcie się Łukaszem Ch. z Ząbek". Tam Łukasz i jego banda sieli już wcześniej postrach.
Kto zadał śmiertelny cios, który pozbawił życia Mariusza D.?
Dowody w tej sprawie nie były jednoznaczne. Podejrzani plątali się w zeznaniach i zmieniali swoje wersje wydarzeń. Ostatecznie sąd, po wnikliwej analizie zgromadzonego materiału dowodowego, oparł się na pierwszych wyjaśnieniach oskarżonych, które wskazywały na Łukasza Ch. jako bezpośredniego sprawcę zabójstwa. Kluczowe znaczenie miały również zeznania anonimowego świadka, który rozpoznał w nim osobę wymachującą nożem.
Proces sądowy rozpoczął się w lutym 2013 roku. Już od pierwszych dni rozprawy dało się wyczuć napiętą atmosferę na sali sądowej. Oskarżeni nie okazywali żadnej skruchy ani żalu za swój czyn, co wywoływało oburzenie opinii publicznej. Adwokat Łukasza Ch. usilnie zabiegała o jego uniewinnienie, argumentując, że w panujących ciemnościach trudno było jednoznacznie zidentyfikować sprawcę.
Wyrok zapadł w kwietniu 2014 roku Łukasz Ch. został uznany winnym i skazany na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo na tle rabunkowym, usiłowanie rozboju oraz wcześniejszą kradzież z użyciem siekiery. Pozostali oskarżeni zostali skazani na łagodniejsze kary – po dwa i pół roku więzienia. Dawno odsiedzieli wyroki. Łukasz Ch. wciąż jest za kratkami.
To degenerat. Wychował się w patologicznej rodzinie. Ojca nie znał, matka piła. W wieku 11 lat zaczął brać heroinę. Skończył tylko jedną klasę gimnazjum w zakładzie karnym w Barczewie. Siedział tam cztery lata za rozbój, kradzież i włamanie. Wyszedł w maju 2011 roku, by już w listopadzie tego samego roku – po śmiertelnym ataku w Zielonce – wrócić za kratki.
– Ulica się go bała. Luzacki i wulgarny, z tatuażami na twarzy – opisywał go jeden z prokuratorów z Wołomina.
– Łukasz Ch. jest młodym człowiekiem, ale wielokrotnie karanym. W ocenie sądu jest osobą kompletnie zdemoralizowaną, którą trzeba odizolować na długi czas, żeby chronić ludzi na ulicach. Jest agresywny, niestabilny emocjonalnie, zabił, a nie wykazuje żadnej skruchy – mówił, cytowany przez "Gazetę Wyborczą" sędzia Adam Radziszewski. – Musi zrozumieć, że normalny człowiek nie chodzi po ulicy z nożem, w kominiarce, wymachując siekierą – dodawał sędzia po ogłoszeniu wyroku.
Czy Łukasz Ch. to już zrozumiał? Dziś ma 37 lat, prawie tyle samo, co Mariusz D. gdy go zamordował ciosem w serce. Po śmierci rowerzysty burmistrz Zielonki podjął decyzję o założeniu w parku Dębinki monitoringu.
