Ogólnopolska akcja
Tydzień temu opisaliśmy, jak do warszawskiego klubu Minus Music Club na ul. Chmielnej 9 weszła grupa policji z CBŚP. Wówczas sprawa została owiana wielką tajemnicą i śledczy nie chcieli powiedzieć czego dotyczyło śledztwo. Po tygodniu, oficer operacyjna z CBŚP w rozmowie z Polską Agencją Prasową opisała skalę operacji oraz metodykę działania przestępczej grupy. Działanie śledczych było ogólnopolskie, ponieważ kluby do których dotarli były w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku, Sopocie, Lublinie, Rzeszowie, Łodzi, Katowicach, Bydgoszczy i Zakopanym. W nalotach na kluby udział brało CBA i KAS. Nadzór nad sprawą miała Prokuratura Krajowa.
Grupa przestępcza działała na zasadzie dawnych klubów "Cocomo". - Każdy z klubów zachowywał pozorację odrębności, jednak jak się okazało, kolejne podmioty gospodarcze były ze sobą powiązane, tworząc sieć klubów nocnych - tłumaczyła policjantka. Zarządzane z Krakowa (tam znajdowało się centrum monitoringu), okradały klientów w całej Polsce.
Kluby pod najwyższym nadzorem
- Kluby były tak obłożone monitoringiem, że nagrywani byli wszyscy. I pracownicy, i klienci. Jak tylko klient pojawiał się przed klubem zaczynał być nagrywany, ponieważ pierwsza kamera była zainstalowana już przy wejściu. Wyjątkiem były toalety, gdzie rzeczywiście tych kamer nie było - mówiła.
Śledczy mają zabezpieczony cały monitoring, który jest dokładnie analizowany. - Gdy klient orientował się, że został oszukany i zgłaszał sprawę na policję, wtedy członkowie grupy tak montowali film z monitoringu, aby udowadniał, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem - opowiada policjantka.Policjantka przekazała, jak wyglądał modus operandi przestępców. - Zazwyczaj było to tak, że klient wchodząc do klubu, otrzymywał darmowego drinka lub drinka w ramach wejściówki, jeżeli wejście było płatne. I od tego momentu większość pokrzywdzonych, nie wiedziała, co się dalej z nimi działo. Mają jedynie przebłyski świadomości, w których przypominają sobie jakąś konkretną sytuację - podkreśliła. Co było dosypywane do drinków, śledczy wciąż ustalają, natomiast już wiedzą, że środek ten zmieniał klientów w zupełnie bezwolnych, bezmyślnie wykonujących wszystkie polecenia kelnerek.
Kelnerki wiedziały o nich wszystko
- Następnie klient był "oceniany" przez panie, które pracowały w klubach, pod względem potencjalnej zasobności portfela. A kiedy klienci przychodzili w grupach, to zadaniem personelu było ich rozdzielić i nie dopuścić do tego, żeby razem wyszli. Nawet jeżeli jednemu udało się wyjść, to absolutnie nie mogli dopuścić do tego, żeby wywołał kolegę bądź spowodował, żeby ktoś inny po kolegę przyszedł - podała.
Następnym etapem było szybka lustracja portfela i kieszeni klienta. - Panie sprawdzały, jakie gość ma karty. Były do tego specjalnie wyszkolone, żeby wiedzieć jakie są limity na konkretnych kartach, również zagranicznych banków - zaznaczyła.
- Następnie panie zaczynały "pracę" nad danym klientem. Chodziło o to, żeby był co około 10-15 minut "kasowany" na jak najwyższą kwotę. W międzyczasie cały czas był "częstowany" alkoholem. Hostessy przynosiły mu do stolika, co uważały za słuszne. Nawet, jeżeli klient domagał się wody to otrzymywał wodę z wódką, a jak prosił o piwo to otrzymywał piwo z wódką. Nie było szansy, żeby człowiek pijąc to, co mu podawali, zapanował nad stopniem swojego upojenia - relacjonowała.
Podawali piny do własnych kart
Policjantka podkreśliła przy tym, że klienci klubów prawdopodobnie sami podawali kelnerkom pracującym w klubie piny do swoich kart. - Przed wejściem do większości klubów stały też bankomaty. Kobiety mogły wychodzić z klientami, którym zablokowały kartę w aplikacji telefonicznej do bankomatu, żeby klient mógł ją odblokować. W bankomatach mogły sprawdzić też, ile dany klient ma na koncie - poinformowała.
Policjantka powiedziała również, że kobiety pracujące w klubach funkcjonowały w różnych miejscach w Polsce w zależności od potrzeb. - Na przykład, gdy były targi w Poznaniu, to "najbardziej skuteczne i przebojowe" panie jechały do Poznania. Podczas konkursu w skokach w Zakopanem, jechały do Zakopanego. Chodziło o to, żeby "złowić" jak najbogatszego klienta i wyciągnąć od niego jak najwięcej pieniędzy - podała.
- W klubach, żeby zachować wymagany poziom usług i wszelkie standardy działali też kontrolerzy nazywani "tajemniczymi klientami". Podstawieni przez właścicieli klubów mężczyźni, którzy mieli sprawdzać, jak się nimi zajęto, jak ich zapraszano oraz co się działo z nimi w klubie. Te osoby miały absolutny zakaz spożywania napojów - mówiła.
Według śledczych grupa mogła oszukać nawet kilka tysięcy osób. - W samym Krakowie mamy około tysiąca zgłoszeń. Zbieramy jeszcze informacje, ile osób mogło zostać pokrzywdzonych. Pamiętajmy też, że część ofiar nie zgłosiła się do nas z różnych przyczyn między innymi ze wstydu. Jednak od kilku dni zgłaszają się kolejni pokrzywdzeni - podkreśliła.
Kredyty przez aplikację
Wśród nich był między innymi młody chłopak, świeżo zatrudniony w pierwszej pracy, w której miał zarabiać niecałe trzy tysiące złotych. Do klubu został zwabiony na piwo przez młodą dziewczynę. I choć na pozór był mało atrakcyjną ofiarą, również na takich niemajętnych klientów oszuści mieli sposób. Młody mężczyzna tego, co działo się w klubie, nie pamięta. Dopiero później odkrył, że z lokalu wyszedł z kredytem na 90 tysięcy złotych zaciągniętym w aplikacji bankowej.
- Kolejnym poszkodowanym jest stateczny pan w wieku około 50 lat, który wszedł do klubu z kolegą. Nie pamięta nic od momentu przekroczenia progu lokalu, pamięta jednak dobrze, jak obudził się następnego dnia w nieznanym mieszkaniu z obcym mężczyzną, który również nie wiedział, jak się tam znalazł. 50-latek stracił około 35 tysięcy złotych, tyle miał na kartach - powiedziała policjantka.
Przez grupę oszukany został również około 40-letni obywatel Stanów Zjednoczonych, który wszedł do klubu mając przy sobie 15 różnych kart. - Wszystkie zostały wyczyszczone do zera. Stracił około 300 tysięcy złotych - podała. Ale to wciąż nie był rekordzista.
945 tysięcy złotych stracił inny Amerykanin przebywający w Polsce (śledczy nie chcą zdradzać, w jakim mieście doszło do przestępstwa). - Została wyczyszczona jego karta firmowa - opowiada policjantka.
- Był również pan, który przyszedł do klubu w swoim rodzinnym mieście. Nad ranem nie wiedząc, gdzie jest, wsiadł do taksówki i pojechał 300 kilometrów do hotelu w innym mieście. Z pobytu w klubie nic nie pamięta. Stracił w nim około 60 tysięcy złotych - dodała oficer operacyjna CBŚP. Kosztowny musiał też być zamówiony kurs.
Polecany artykuł:
Nie wiadomo czym byli odurzani
Śledczy sprawdzają, czym mogli być "odurzani" klienci klubów go go. - To wymaga specjalnej ekspertyzy Instytutu Ekspertyz Sądowych, który pracuje na próbkach pobranych przez nas w klubach. Pobraliśmy je praktycznie ze wszystkiego, co się w klubie znajdowało na przykład próbki alkoholi, owoców, lodu, soli, syropów do drinków - zaznaczyła.
- Jednak wszystko wskazuje na to, że sposób działania tej substancji jest zbliżony do GHB. Substancja ta sprawia, że człowiek nie traci kontroli nad sobą, może się zachowywać w miarę normalnie, nie jest nieprzytomny, natomiast nic nie pamięta i bezrefleksyjnie wykonuje polecenia - tłumaczyła.
- Okres rozkładu tej substancji w organizmie jest bardzo krótki. Już po około czterech godzinach bardzo trudno jest ją wykryć. Natomiast taka substancja nie ulega rozkładowi poza ustrojem organizmu człowieka. Jeżeli znajdowała się na przykład w butelkach z alkoholem w klubach, to zostanie wykryta w pobranych próbkach - podkreśliła policjantka.
4 tysiące dysków z nagraniami
- Myślę, że niejeden garnizon policyjny mógłby pozazdrościć takiego centrum zarządzania, jakie działało w tej grupie. Ponad 100 dużych monitorów podpiętych do ośmiu serwerów, które z kilkuset kamer zbierały dźwięk i obraz z klubów znajdujących się w różnych miastach. Wszystkie dane były skrupulatnie zapisywane. Zabezpieczyliśmy ponad 4 tysiące 3- i 4-terabajtowych dysków. Dane na tych dyskach były przechowywane, opisane. Są bardzo dobrze zarchiwizowane przez grupę - przekazała śledcza.