Tego szaleńca nie powstrzymuje nawet więzienny mur. Kilka dni temu pani Edyta otrzymała od Tomasza M. pozornie miłosny list. Między czułymi słówkami mężczyzna oskarżał byłą ukochaną, że to ona sprowokowała go do zła. 53-latek napisał ten list z aresztu na Białołęce, gdzie trafił za spalenie jej mieszkania na Żoliborzu. - Pozbawił mnie dorobku życia. ]
Ja i moje trzy córeczki cudem uciekłyśmy - mówi pani Edyta. Psychopata podłożył ogień kilka dni po wyjściu z aresztu, gdzie siedział za groźby i nękanie byłej partnerki. Zza krat wypuścił go wtedy ten sam sędzia, który prowadzi teraz jego proces. Pierwsza rozprawa odbyła się wczoraj.
- Oskarżony uporczywie nękał Edytę Mrówczyńską i osoby jej najbliższe, wzbudzając w nich poczucie zagrożenia i naruszając ich prywatność - mówił sędzia Michał Kurkiewicz.
Zobacz: Warszawa. Barwny pochód przejdzie Francuską
Tomasz M. wszystkiego się wyparł i twierdził, że relacje z panią Edytą układały się wzorowo. Nie pamiętał, czy protestowała, gdy codziennie o świcie czekał na nią przed domem albo gdy spał pod drzwiami, wyrywał domofon, groził, że ją pobije albo "urwie łeb". Dnia, w którym postanowił puścić jej mieszkanie z dymem, również nie mógł sobie przypomnieć. - Gdybym chciał ją zabić, dawno bym to zrobił - powiedział. Sprawa została odroczona do sierpnia.