To cud, że nikomu nic się nie stało! We wtorek wieczorem do placówki przy placu Grunwaldzkim wtargnął mężczyzna. Wymachiwał prawdopodobnie pistoletem gazowym i zażądał wydania pieniędzy. Kasjerki bardzo szybko włączyły alarm. Okna i drzwi zostały zablokowane. Pracownicy poczty i ochrona uciekli na zaplecze.
Na sali głównej klienci zostali sami z napastnikiem. Mężczyzna zaczął celować w kierunku ludzi. Wszyscy bali się, że w każdej chwili napastnik może oddać strzał.
W pewnym momencie 37-letni Grzegorz B. zaczął szukać możliwości ucieczki, ale okna i drzwi był zablokowane. Próbował uciec przez zaplecze, gdzie siłował się z drzwiami. W tym czasie, przerażeni klienci próbowali wydostać się głównym wejściem. - On wyszedł z tego zaplecza i zobaczył, że my jesteśmy w przedsionku. Celował mi w głowę, szarpał się z drzwiami. Jakieś nożyczki wziąłem, a drugie dałem ojcu tej dziewczynki. Cokolwiek, żeby się przed nim bronić – czytamy w relacji jednego ze świadków.
Drzwi udało się otworzyć dopiero przy pomocy policji. W tym czasie mężczyzna ponownie uciekł na zaplecze i przedostał się na klatkę schodową. Tam po negocjacjach udało się zatrzymać i obezwładnić napastnika.
W środę późnym po południem rozpoczęło się przesłuchanie mężczyzny. Usłyszał zarzuty. Ich treść prokuratura ma ujawnić po zakończeniu przesłuchania.