Pan Jan pochodzi z niewielkiej wsi Jeziora pod Tarczynem. Jest ojcem trójki ślicznych dziewczynek. Jego najmłodsza córeczka jest chora na dziecięce porażenie mózgowe. Dziewczynka wymaga ciągłej opieki i sporego nakładu finansowego. Żona pana Jana nie pracuje, bo musi być przy córce całą dobę. - Niestety nie mogę pracować, bo muszę zajmować się małą od rana do nocy. Byt zapewnia nam mój mąż - mówi drżącym głosem. Mężczyzna od 30 lat prowadzi mały sklepik przy ul. Brwinowskiej 2 w Podkowie Leśnej, do którego dojeżdża w jedna stronę prawie 40 km. Do tej pory nie miał aż tak dużych problemów finansowych. Ale odkąd w kraju wybuchła epidemia ludzie przestali robić u niego zakupy i ledwie wiąże koniec z końcem. Ten punkt sprzedaży to jedyne źródło dochodu pana Jana i jego rodziny. - Pieniędzy potrzeba na rehabilitację, na życie, opłaty, a tu nie ma z czego.
Polecany artykuł:
Nikt nie przychodzi i nie robi zakupów, bo każdy woli jechać do hipermarketu. Staram się, żeby towar był tani. Walczę z hurtownikami o niższe ceny. Ale tak źle jeszcze nie było. Muszę płacić ZUS, podatki, czynsz i media. Nikt mnie nie pyta, czy mam z czego- żali się sklepikarz. Próbuje zapewnić rodzinie normalne życie. Ale nie jest to takie proste, gdy przez cały tydzień w kasie jest tylko 100zł. Przez to wszystko nie śpi po nocach. - Czasem siadam w kuchni i łzy cisną mi się do oczu, jak widzę, że tak bardzo to wszystko przeżywa – mówi wzruszona kobieta. Pan Jan, by zaoszczędzić na paliwie otwiera sklep teraz tylko 3 dni w tygodniu. - Nie stać mnie, by codziennie jeździć, bo nie zarabiam. Nie zwraca mi się nawet za paliwo. Tragiczną sytuacje mężczyzny zauważyła jedna z mieszkanek. I postanowiła zaapelować do mieszkańców. - Wiem że teraz nam wszystkim trudno, ale ja nie proszę o wiele. Róbcie zakupy u pana Jana. Kupcie choć pastę do zębów. Ja ten sklep uwielbiam i często tam bywam. Liczę na Państwa pomoc – pisze pani Agata.