Branża fryzjerska narzeka, że wciąż nie podniosła się po lockdownie. Ludzie „w zamknięciu” nauczyli się sami strzyc i farbować. A dodatkowo wyższe ceny gazu, prądu i życia sprawiły, że salony są zmuszone do podniesienia cen usług. Wielu fryzjerów w Polsce bankrutuje. W Warszawie właścicielom zakładów raczej to nie grozi. Bazują na stałych klientach, zarabiają mniej niż przed epidemią, ale jeszcze wiążą koniec z końcem. Chociaż jest coraz trudniej. - Wszystko jest teraz droższe. Rachunek za prąd będzie wyższy o 20 proc., tak samo z kosztami naszego życia. Przez to jesteśmy zmuszeni podnieść ceny - mówi Nina Kaczmarek (40 l.), prowadząca salon fryzjerski w Legionowie. Po otrzymaniu ostatniego rachunku załamała ręce.
Drożeją też kosmetyki. Wzrost cen fryzjerzy odczuwają przy zakupach szamponów i kosmetyków do farbowania włosów. - Za każdym razem, robiąc zamówienie, widzę średnio o złotówkę więcej na każdym produkcie. Nie ma innego wyjścia, niż podnieść ceny - tłumaczy też Mirosław Autuch (45 l.) z Barber Shopu na Kabatach.
Rządowe tarcze osłonowe dla fryzjerów już się skończyły, a klientów nie przybyło tylu, ilu było przed pandemią. - Jest znacznie mniej imprez i okazji do tego, żeby pójść do fryzjera. Wysokie ceny dotknęły wszystkich, dlatego też wiele osób po prostu rezygnuje z naszych usług - ocenia Monika (46 l.) prowadząca zakład na Targówku.