Dziadkowie Kacperka z Ostrołęki walczą o opiekę
Dziadkowie zagłodzonego 13-letniego Kacperka w poniedziałek (14 października) złożyli do Sądu Rodzinnego w Ostrołęce wniosek o ustanowienie ich rodziną zastępczą dla wnuka, informuje "Fakt". "To jest nieludzkie, co zrobiono nam i temu biednemu dziecku" - mówi dziennikarzom pan Jan.
Obecnie chłopczyk zgodnie z decyzją sądu od 1 października przebywa w Zakładzie Leczniczo-Opiekuńczym dla Dzieci "Betlejem" w Jastrzębiu-Zdroju. Rodzina dowiedziała się o przeniesieniu jako ostatnia.
"Byliśmy rano w szpitalu na odwiedzinach u wnuka. Lekarka zapytała mnie, czy Kacperek ma jakąś kurtkę. Zapytałem, dlaczego? Wtedy dowiedziałem się, że Kacper jedzie do Jastrzębia-Zdroju. Pielęgniarki nic nam nie wspominały o wyjeździe. Nie chcieliśmy oddać wnuka za żadne skarby. Żona trzymała go na rękach, potem ja. Kacperek trzymał się nas kurczowo i płakał. Wyciągał do nas rączki. Co mieliśmy zrobić? Serce mi pękało z bólu. Bałem się, że wezwą policję. Nie chcieliśmy się z nimi szarpać" – opowiada pan Jan.
Czytaj dalej pod materiałem wideo.
Dziadkowie chcą wychować wnuka
Kacperek urodził się z poważną niepełnosprawnością. Matka chłopca zapewniała pozostałą część rodziny, w tym dziadków, że maluch przebywa w specjalistycznym ośrodku. W rzeczywistości został porzucony w wynajmowanym mieszkaniu w Ostrołęce, gdzie kobieta czasem go odwiedzała. To dziadkowie wyczuli fałsz i powiadomili MOPS. "Chłopiec był w stanie wycieńczenia, wygłodzenia, z widocznymi odleżynami. Natychmiast został przewieziony do szpitala" - mówiła podinsp. Katarzyna Kucharska, rzeczniczka policji w Radomiu.
Bliscy nie chcą, żeby Kacperek był u obcych ludzi.
"Kochamy go z żoną. Takim, jakim jest. Jesteśmy z nim od urodzenia. To biedne dziecko nie jest winne, że traktuje się go jak worek kartofli. My go znamy od urodzenia, on potrzebuje miłości. W szpitalu, gdy nas zobaczył, krzyczał z radości. On jest dla nas kolejnym dzieckiem. Wychowaliśmy dziewięcioro dzieci i jego wychowamy. Kto tak daleko oddał to dziecko? Prosiłem szpital, żeby Kacperek był blisko, powiedzieli nam, że to nie od nich zależy, ale od sądu. Wywieźli je 500 km na drugi koniec Polski. Nie mam nawet jak dojechać do niego – mówi "Faktowi" dziadek.