Ta rozprawa jest jak przerażający serial, którego każdy odcinek przynosi inny pogląd na zbrodnię, w której jest oskarżony, a nie ma ciała ofiary.
- Karl Pfeffer (28 l.) zamordował matkę i pozbył się jej zwłok wrzucając w paczkach do Wisły? – to wersja z pierwszego procesu, w którym został skazany na 25 lat więzienia.
- Gretchen zmarła sama, a on "pochował" ją w Wiśle? – to wersja Karla z zeznań.
- Gretchen żyje i się ukrywa? – to pytanie, które może wydawać się absurdalne, ale które pada coraz częściej jeśli nie na sali sądowej to na sądowych korytarzach.
We wtorek (11 lutego) w Sądzie Okręgowym zastanawiała się nad nim właścicielka mieszkania, w którym miało dojść do zbrodni. Gretchen i Karl je wynajmowali. Ale pewnego dnia zniknęli.
− Ona była chora, narzekała na zapalenie okostnej, leczyła się ziołami, nie chciała lekarzy. A potem zniknęła. Może się uderzyła w głowę, straciła pamięć? Może wróci za 20 lat? Może ktoś ją ukrywa? – zastanawiała się właścicielka mieszkania. Z jej relacji wynika, że po tajemniczym zaginięciu lokatorki z mieszkania zniknęły wszystkie rzeczy należące do Karla i jego matki.
− Mieszkanie było tylko w części umeblowane, oni wszystko dokupili później. Kiedy zniknęła, zniknęły również rzeczy. Nie tylko ubrania i dokumenty, ale też meble. Jakby nigdy ich tam nie było − powiedziała reporterowi „Super Expressu” pani Małgorzata.
Znajomy Gretchen, 80-letni Bogusław M. też wciąż nie może uwierzyć w to, co się wydarzyło.
– Zawsze dzwoniła w moje urodziny. W roku, w którym zaginęła – cisza. A potem wysłała do mnie wiadomość: "Wyjechałam do Kalifornii". Nie napisała jej Gretchen, wiem to. Była fałszywa. Dzwoniłem, pisałem – nikt nie odbierał, nikt się nie odzywał – relacjonuje mężczyzna. To on zgłosił sprawę na policję. Proces trwa, a końca nie widać.